Czarna droga
Czarna droga
Ciemna noc. Cienki, nikły księżyc jaśniejący na niebie. Zbliża się nów. Jesień. Szum chłodnego wiatru. Olbrzymie drzewa. Święte drzewa. Drżące przed przyszłością. I nucące cicho własną, tęskną pieśń o dawnych czasach. Przemykające cienie. Cisza. Jednak cisza niepewna i trwożna. Cały las wstrzymuje oddech i czeka. Zaczyna się. Poblask ognia. Strzelające w górę płomienie, ulatujące iskry do gwiazd, jakby chciały również zawisnąć na niebie. Szczęk mieczy. Świst strzał. Ryk mężczyzn, krzyki kobiet, płacz dzieci, jęki konających, rżenie koni, ujadanie psów. I rzeka krwi. Ciemna posoka spływająca po ziemi i wsiąkająca w nią. Ale ziemia już nie chce, ona już dawno zaspokoiła swoje pragnienie. Ma dość przelewu krwi. Zaczyna wyć, a wycie wznosi się ponad las, ponad walczących i pokonywanych, żyjących i umierających, ponad księżyc i gwiazdy. I nagle opada, pikuje w dół i…
Otworzyła oczy. Gwałtownie podniosła się z łóżka. To tylko sen. Ale jaki… Nie miała pojęcia, dlaczego jej umysł wykreował taki świat. Nigdy nie śniła podobnych snów. Starała się uspokoić oddech i serce. Ale nie mogła. Obrazy wciąż przelatywały jej przed oczami. Obrazy mroczne i pełne bólu. Wstała z łóżka i poszła do łazienki, aby opłukać twarz zimną wodą. Poczuła się lepiej. Zaczynała uwalniać się ze szponów nocnego koszmaru. Podeszła do okna i zapatrzyła się w budzący się do życia, nowy dzień. Wschodziło słońce. Pierwsze promienie oświetliły jej twarz. Nagle jej wzrok padł na szafkę nocną. Leżał na niej srebrny, okrągły wisior na czarnym, grubym rzemieniu. Widniał na nim odwrócony trójkąt, a nad nim jak gdyby rogi. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nie posiadała takiego przedmiotu. Dotknęła wisior palcem i zaraz odsunęła dłoń. Był gorący, ale czuła przemożną chęć, aby go zawiesić na szyi.
Otworzył oczy. Uśmiechnął się, poczuwszy kobiecą woń na poduszce obok. Jak drapieżnik. Zawsze chcą, aby wisior spoczął na ich dekolcie. Jeszcze żadnej się nie udało. Ale może w końcu którejś nie poparzy palców? Może wtedy nie będzie samotny? Przynajmniej odciążył swoją głowę, pozbył się paru ciężkich i przynoszących cierpień wspomnień. Nosi ciężkie brzemię od setek lat i pewnie jeszcze długo ono go nie opuści i nie da chwili ulgi. Nie da spokoju serca ani umysłu. Jednak trzeba iść z biegiem czasu. Świat się zmienia. A on musi się przystosować. Tak, jak jego bracia i siostry. Wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Z lustra spojrzał na niego postawy mężczyzna o ciemnym zaroście i czarnych, długich włosach związanych w kucyk, o srogim, ale mądrym spojrzeniu, w którym można było dojrzeć początek i koniec wszechświata. Odświeżył się i wrócił do pokoju. Wyjrzał przez okno. Świt już nastał. Świeciło słońce. A wiatr poruszył delikatnie liśćmi rosnącego obok okna drzewa. Mężczyzna uśmiechnął się. Ale teraz był to uśmiech smutku i tęsknoty. Potrząsnął głową. Stare już nie wróci. Ubrał się. Na wierzch założył skórzaną, czarną kurtkę. Wyciągną z szuflady dwa pistolety i włożył je do kabury. Zawiesił nóż przy pasku. Wyszedł z pokoju i zszedł po schodach na dół. Nie dało się nie słyszeć ciężkich kroków mężczyzny. Recepcjonistka podniosła głowę, ale on nie zwrócił na nią uwagi. Otworzył drzwi i skierował się w stronę stojącego na parkingu czarnego harleya. Położył dłoń na kierownicy, jak na zaufanym wierzchowcu. Spojrzał na drogę, którą miał zaraz jechać i zapalił papierosa. Stał tak, wspominając wczorajszą noc, aż zdeptał niedopałek ciężkim butem. Założył okulary przeciwsłoneczne, wsiadł na motocykl. Silnik zawarczał jak silny, dorosły wilk, szykujący się do polowania. Mężczyzna, nie oglądając się za siebie, wyruszył znów w niekończącą się podróż czarną, niekończącą się drogą. A na plecach, na skórzanej kurtce widniała wyszyta głowa byka.
Autor: Patrycja Mańko