Nowa Nadzieja
NOWA NADZIEJA
Julia Gąska
Spisuje owe wspomnienia ze względu na fakt iż moja pamięci należy do tych wadliwych pomimo młodego wieku. zanim przejdę do sedna sprawy która jest prowodyrem mej pisaniny ,pozwolisz że zawsze od początku . od zawsze interesowała mnie historia stare księgi znaleziska i tym podobne . Od najmłodszych lat szukałam i czytałam książek ,o których istnieniu, na pewno nie wiedzieli moi rówieśnicy ,nawet wielu wykształconych dorosłych . moje zainteresowania i sposób życia sprawił że stałam się typowym odludkiem ,który nie znalazł nigdzie zrozumienia ,prześladowań i szykan ,po których niejeden wylądował by na oddziale dla nerwowo chorych . na szczęście obdarzona ostrym charakterem , temperamentem i siłą wysportowanego młodego mężczyzny ich prześladowania nie były mnie w stanie zagiąć .nawet po najbardziej dwulicowym ,bestialskim i obrzydliwym potraktowani stałam nadal z podniesioną głową pełną dumy w oczach . efekt tego był taki że ludzie zaczęli się bać mego spojrzenia wodząc oczami po podłodze i mrucząc pod nosem ,,wilcze oczy,, .
Lata mijały a ja coraz bardziej zagłębiałam się w historie i wierzenia dawnych Słowian .odnalazłam to czego szukałam przez całe życie i starłam się rodziwmowiercą . znając podłości ludzi za młodu niebyła dla mnie wielkim szokiem sposób traktowania mojej osoby po zmianie wyznania . o tle było lepiej że stałam się ,,nietykalna,, , ,,trędowata ,, . będąc przyzwyczajoną do samotniczego trybu życia ,odpowiadało mi to . choć byłam samotnikiem nie mnie jednak nie mieszkałam sama . do całkowitego odizolowania się od świata nie jest zdolna Żadna żywa istota .izolacja morze przyciągnąć istoty które nie są lub nigdy nie były żywymi . mieszkałam z rodzicami ,choć moimi najwierniejszymi i najbardziej wyrozumiałymi towarzyszami były moje trzy konie : młody i bardzo skoczny fiord –migost , stary ale bardzo złośliwy hucuł –ancyk ,i najspokojniejszy z nich czarny fryz –dalebor ,miałam również trzy psy mieszańce przypominające owczarka belgijskiego ,ale miały dotąd krótszą sierści szersze łapy i dużo większą posturę ,z daleka wyglądały jak olbrzymie czarne wilki ,duzo większe niż przeciętne wilki ,przez co wołano na nie ,,cerber,, , ,,wilcze demony,, itd. Ja je jednak nazwałam Sambor, Dobromysł ,i Zbigniewa
Moje plany przerwał nieoczekiwany gości zwany ,,nowotworem złośliwym,, gdy mnie złapał wyrwał mi 3 lata życia . wygląd jaki przyjęłam podczas chemii najmniej mnie interesował , bardziej mnie martwiła utrata siły ,popalony przełyk od kwasu żołądkowego przez ciągłe wymioty , przeczulica skóry wyżarte rany jamy ustnej przez zmutowane pleśniawki aż w końcu całkowita utrata władzy w nogach i bul po ciągłych operacjach . Tylko że mój przeciwnik wiedział iż wybrał sobie bardzo trudnego przeciwnika ,który walczy do końca i jeszcze dłużej . przeszłam oczekiwania wszystkich profesorów medycyny .3razy wydano na mnie wyrok ,3 razy przeciwstawiłam się śmierci, mówiono że będę 3,5roku jeździła na wózku inwalidzkim, jeździłam 1,5 . choć jeszcze nie pokonałam swojego ,,gościa,, nie miałam zamiaru bezczynnie siedzieć
Po ukończeniu szkoły postanowiłam poświęcić się tematowi słowiańszczyzny :zbieranie ksiąg ,spisywanie historii starszyzny, oglądanie miejsc kultu ,szukanie znaków, symboli w ruinach, lasach ,jeziorach itp.
Na wieść o tym co wyprawiam lekarze każą mi się puknąć w głowę ,a ja jak to ja jak zwykle pokazałam im figle .
Podróżowanie było całkiem przyjemne ale Doś, problematyczne gdyż podróżowałam z swymi psami i koniami ,(mogłam telefonu nie zabrać ,dokumenty zostawić ,pieniędzy zapomnieć ,ale ich musiałam zabrać ) . ale ja nie lubię łatwych wyzwań .
Podróże kształcą .nauczyłam się ukraińskiego , rosyjskiego i łaciny ,walczyć szablą ,strzelać z łuku i broni palnej .
Spotkałam bardzo różnych ludzi :miłośników historii, magii, cudzoziemców ,miejscowych ,ale również oburzonych chrześcijan ,którzy grozili mi piekłem[śmiać się czy płakać ?]
Z czasem nauczyła się odpowiednio rozmawiać z ludźmi ,a zwłaszcza z starszymi którzy choć wymieniali bóstwa słowiańskie i demony celebrując różne [nieraz tylko troszkę zmienione] święta pogańskie ,mniej lub bardziej świadomie ,byli bardzo z rzyci z religią katolicką .to jednak oni byli najciekawszą skarbnicą wiedzy .
Pewnego dnia zawędrowałam w rejony dolnośląskie w okolice Kłodzko , nienawidziłam gór i Goralów, może dlatego że byłam czystej krwi Kaszubką ,nie mniej jednak nie byłam tam dla przyjemności ,oscypków czy pięknych widoczków . byłam tam ze względu na legędę o księżniczce Lubuszskiej . Kiedy tak błąkałam się bez celu szukając noclegu dla mnie i zwierząt [co nie było łatwe] .
Zaczynało dochodzić południe a ja jeszcze nic nie znalazłam , zdenerwowana zaparkowałam samochód z butmanką gdzieś w polu ,wszyscy musieliśmy rozprostować nogi . kulbaczyłam Dalebora ,a Zbigniewa przejęłam za smycz do kulbaki siodła aby kroczyła tuz obok mnie pozostałe zwierzęta przypięłam podobnie aby szły tuz za mną i żebym miała je na oku . postanowiłam jechać w kierunku zamku księżniczki ,po mimo tego że zaczęło się chmurzyć .
Jak się łatwo można było domyślić przyciągałam uwagę .konie z bryczką to norma ale parada koni z psami z jeźdźcem co wygląda jak by go z trumny wyciągnęli to raczej niecodzienny widok .
Na drogę wyszła jakaś staruszka w góralskim stroju ,wyglądała na starszą niż węgiel kamienny .
Nie zwróciła bym na nią uwagi gdyby z przerażeniem nie krzyknęła w moją stronę : ,,DZIKI GON!!!,,
W tej samej chwili jakiś mężczyzna chwycił staruszkę za ramie i zaczął szarpać .
Goralski to gwara a nie język jak kaszubski więc łatwo było zrozumieć o czym mówią i wywnioskować że ów mężczyzna był jej wnukiem i ciągną ją do domu .
Wnuk –nie wnuk ,wstyd-nie wstyd ,ale tak traktować babci nie można .nie na mojej warcie
-Zbigniewa bierz go !-wykrzyknęłam , pies od razu wiedział o kogo chodzi i co ma zrobić .
Gdy tylko odpięłam smycz pies pobiegł z impetem ,skoczył na agresora przygniótł do ziemi i tuz przed jego twarzą wyszczerzyła wyszczerzyła swoje durze białe ząbki czekając na moją komendę .
Ja zrzedłam z konia i podbiegłam do babci
-nic pani nie jest ? w porządku wszystko ? –spytałam staruszki jak się później okazało wcale nie takiej szalonej .
-nie ,w porządku, mogła by panienka zabrać tego ogara z mojego wyrachowanego wnuka-odpowiedziała bardzo przytomnie i z spokojem w głosie
Zagwizdałam w stronę suczki a ta podbiegła do mnie z radością w oczach .pogłaskałam psa w dowód aprobaty .
,,wnuczek,, zaczął coś sobaczyć pod nosem na co mu odpowiedziałam
-sztel bo w pesk!…..jak ju Ce zare pieprzna w dizmar ,tej zuz wszetci gwiazdę łuzidziś ! –zawsze kiedy się denerwowała to przeklinałam po kaszubsku
Na co babcia podskoczyła ,zakwiliła ,chwyciła mnie w ramiona i całując po policzkach mówiła prawie łkając
-młeji dziwcze .ju jem od was.młeji bialkłe Ceś za scyńście .
Jak się okazało babcia nazywała się Bernadetta i choć męża miała górala to z pochodzenia była Kaszubką .jej matka wraz z nią po wojnie ,jak wszyscy w tamtych czasach szukała swojego domu i znalazła go w kłodzku .
Użaliłam się babuszce nie mam tak na dobrą sprawę gdzie się podziać ,to zaraz mnie przygarnęła . okazało się że hoduje kozy więc miejsce znalazło się dla wszystkich .
Gdy jej wnuk Janek ,chciał się stawiać to ta zagroziła mu że jak mnie nie przyjmą to ona z miejsca idzie na rynek podciąga spódnice i zatańczy kankana śpiewając ,,chop siup ,cztery baby ,osiem dup ,,
Po mnie Janka szybko wywnioskowałam że babcia nie żartuje .
Z jednej strony go rozumiałam, przecież byłam nieznajomą z drugiego końca kraju . i dola tego o mało co nie dostał ode mnie w mordę . a z drugiej strony co mi tam druga taka okazja się nie powtórzy .
Obora okazała się Doś, doza .po wstawieniu koni i psów ,kozy miały jeszcze dużo miejsca .
Dom był typową góralską chatą z drewnianej konstrukcji ,dużym piecem i ciupagą przybitą do ściany
Zgodnie z zasadami jakie mi wpojono ,przeprosiłam za moje ówczesne zachowanie [choć uważałam że było słuszne] i za kłopot jaki im sprawiam . Bernadetta odparła że to żaden kłopot i zaprowadziła mnie do gościnnego pokoju i poinformowała że kolacja będzie o ósmej .
Pokoik ciasny ale własny . po usłaniu sobie lóżka i szybkiemu przewertowywaniu do tych czasowych notatek o mitycznych ,nawierconych bronić historycznych miejscach ,zeszłam na dół do kuchni o ustalonej porze .
Atmosfera przy kolacji była napięta jak baranie jaja głównie ze względu na nienawistne spojrzenie Jana ,choć babcie cieszyła się jak mała dziewczynka która spotkała zajączka wielkanocnego .
Po posiłku Jan poszedł pozmywać a ja miałam chwile na rozmowę z Bernadettą . w telegraficznym skrócie opowiedziałam jej swoją historie i cel podróży ,gry powiedziałam jej o nowotworze miała minę jak by się miała zaraz rozpłakać ,więc bardzo szybko zmieniłam temat .nienawidziłam jak ktoś się nade mną użalał ,daje ,,dobre rady,, , czy zarzuca hasło ,,ja na twoim miejscu….,, choć się na nim nie znajdował . i w tym momencie weszłam na grząski grunt gdyż z zasady staruszkowie są hermetyczni i bardzo uprzedzeni .ale ona słuchała mnie z zaciekawieniem . z czego się bardzo ucieszyłam . gdy skończyłam ,Bernadetta okazała się być taką samą gadułą jak ja . opowiedziała mi o tym jak okrutna była wojna oczami dziecka którym była , jak się kombinowało podczas stanu wojennego ,dopytywała się jak to na Kaszubach się pozmieniało i trochę ponarzekała na rodzinę w tym na wnuczka mówiąc że choć bardzo dobrze się nią zajmuje to najchętniej by ją nigdzie nie wypuszczał poza posesje ,bo uważa że jest szalona .
-niby dlaczego? ,przecież poza tym że pomyliłaś mnie z dzikim gonem nie zauważyłam nic co mogło by sugerować nietrzeźwości umysłu . –odpowiedziałam jak najspokojniej mogłam –z resztą nie dziwie się ,spusz tylko na mnie i na moją ,,eskortę,,
Niska pobladła jak trup z podkrążonymi oczami dziewczyna o krótko ściętych włosach na ,,szlachcica,, [bo tylko tyle odrosło] ,w czarnym mundurze polowym pod eskortą trzy kolorowych rumaków i trzech kundli wyglądem wyjętym jak z horroru .
Przez całą rozmowę czułam czyjś wzrok na karku .wiedziałam czyj i że z jego powodu Bernadetta zaczęła ściszać ton dalszej rozmowy .
-przejdźmy się na zewnątrz .noc jest zezika
Wychodząc obejrzałam się przez ramie i gdy zobaczyłam wnuka Bernadetty zrozumiałam że dla jej i swojego dobra musze szybko się stąd zmyć najlepiej jutro .
Minęło mało czasu .właściwie tylko ten spacer. Z gadulstwem babci nie musiałam jej ciągnąc za język tylko prosić aby przeszła do sedna .
-czy wierzysz w to czego nie widać?
-he?
Czy wierzysz to czego nie widać ?-powtórzyła babcia a mnie na sekundę czas się zatrzymał.
-…….nie trzeba czuć żeby wiedzieć ,i nie trzeba widzieć żeby wierzyć ……-odpowiedziałam po sekundzie
Bernadetta się tylko uśmiechnęła jakby coś wiedziała lub przeczuwała.
-wzięli to a znajdziesz to czego do tej pory szukałaś -Wręczyła mi małe zawiniątko które wyciągnęła z ukrytej kieszeni płaszcza-ukryj je dobrze i rozwiń jak będziesz pewna że jesteś sama .
Bez słowa ukryłam zawiniątko do kostki wojskowej ale w drodze powrotnej uznałam że ukryta kieszeń w mundurze na plecach będzie lepszym miejscem .
Po drodze rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym ,dodatkowo rozkoszując się pięknem Kłodzka którego wcześniej nie dostrzegałam .
Po powrocie zostawiłam torbę w przed pokoju ,założyłam białe skurzane rękawiczki do pracy i poszłam do zwierząt .
Gdy tylko weszłam do obory konie przywitały mnie radosnym rżeniem ,psy szczekaniem a kozy niezadowolonym beczeniem . po tym gdy udało mi się przedostać przez białe uparciuchy zajęłam się swoimi pupilami .
Po powrocie zobaczyłam że klapa od torby jest otwarta .mogłam się tylko domyśleć przez kogo ,ale to były tylko domysły i nie warto się było nimi przejmować ,bo nic nie zniknęło . to czego szukał miałam przy sobie .
Po drodze do pokoju starałam się na nikogo nie natknąć .
W torbie podróżnej miałam wszyte ukrytą kieszeń pod podważonym dnem torby .wiedziałam że się przyda .
Rano pożegnałam się z Bernadettą i rzuciłam najbardziej nienawistne spojrzenie wilka jakie potrafiłam ,w stronę jej wnuka .
Ujrzałam strach w jego oczach , a ja sama poczułam wielką satysfakcje .
Gdy w wracałam do domu co chwila ukradkiem patrzyłam na zawiniątko ,korciło mnie żeby się zatrzymać i zobaczyć co w nim jest . jednak postanowiłam że zrobię to dopiero w domu .
Gdy dotarłam na miejsce ,rodzinka zrobiła ja zwykle wielką fetę rodzice dziadkowie, ciotki, wujkowie i cała reszta bander ozy ,żarcia jak na wesele ,wódki raz jeszcze tyle ,wujek robił za didżeja –standard . przecież nie było mnie parę miesięcy ,wiecznie w rozjazdach .
Kiedy już prawie wszyscy byli nawaleni jak meserszmity przed odlotem i tylko nie dobitki zostały na parkiecie , ja szybko czmychmęłam na górę do pokoju .
Zamknęłam drzwi na klucz , wyciągnęłam z torby tajemnicze zwinątko od Bernadetty .
Usiadłam na łóżko i je rozwinęłam w środku był skurzany gruby notes A5 , w skórzanej oprawie ,szmatka w którą był zawiązany w rzeczywistości była szara chustka z rąk boga .
Gdy otworzyłam okazało się że w 1/3 jest wyżłobiony a w środku jest bursztyn z dziurą w środku ,wyglądał jak obwarzanek . wyciągnęłam go i przewróciłam strony ,dalej było napisane pięknym kaligraficznym pismem ;
,,nie wiem kim jesteś ale ufam że wykorzystasz ,,To,, w dobrej wierze minęło 500 lat odkąd pojawili się oni krzyżowcy ,niszczyli ,gwałcili i mordowali .byli gorsi niż zaraza . Święte drzewa wycięte miejsca kultu zbeszczeszcone i spalone .krwią zalana jest nasza ziemia . ale nadzieja nie umarła . my nadal jesteśmy . bogowie oprócz świata stworzyli też bóstwa i demony . ja jestem już za stara i za słaba aby ich szukać i błagać o pomoc ,moje dziatki pomarły więc proszę ciebie o dokończenie tego co zaczęłam…..,,
Nie mogłam oderwać wzroku musiałam czytać dalej
,,świata nigdy nie naprawisz ,ale to nie powód aby nie czynić go choć trochę lepszym .
Więzi to bursztynowe oko ,dzięki niemu zobaczysz to czego inni nie widzą .
Proszę o pomstę za nas . HWAŁA ŚWIATOWITA,,
Nie wiedząc co o tym myśleć i co zrobić położyłam się spać .
Nazajutrz u ekipy kac ,ci co odpadli jako pierwsi do tej pory spali na kanapie ciotki z dzieciakami sprzątały a co trzeźwiejsze chłopy zgarynali tych mniej trzeźwych z pod stołu i albo czekali na transport dla nich albo kładli tam gdzie jeszcze było miejsce do spania .dom był durzy więc i problemu z tym nie było .
Od tańcowania złamał mi się obcas ,po podłodze walały się buty ,żakiety , w powietrzu było czuć sapach śledzika w sosie kaszubskim –jestem w domu.
Wódki i jedzenia zostało tyle że dla górala zostało by jeszcze na 3 wesela ,dla warszawiaka na 2 ,a Kaszuba ledwo co na jedną imprezę o weselu nie ma co w ogóle gadać .
Może i górale wszędzie się promują [otwierasz lodówka a tam góral] , ale to kaszubi robią naj lepsze imprezy ,nikt ani trzeźwy ani głodny czy niewytańczony jeszcze od nas nie wyszedł .
-to co ,towarzystwo wytrzeźwieje ,ja zaraz pojadę dokupić wódki i jutro poprawiny-powiedziałam do ciotek
-poczekaj dam ci pieniądze -powiedziała mama-tylko u nas w wiosce kup ,bo gdzie indziej nawet z dowodem ci nie sprzedadzą
Niestety miała racje bo choć miałam 20 wiosen za sobą i pomimo skatowania chorobą nawet z twarzą nieboszczyka miałam bardzo delikatne i dziecinne rysy twarzy do tego stopnia że sama sobie bym tyle nie dała ile mam . gdy pytam się kogoś obcego czy zgadnie ile mam lat to po przez mój głos oszacowują że gdzieś ok.16 ale gdy nie odrywając się to wyzwanie żartobliwie rzuca komuś kursi z moich kuzynów to mówią że na pewno 14.
Pojechałam konno z bryczką aby mieć gdzie załadować zakupy . kupiłam co było potrzebne i już miałam wychodzić gdy w radiu usłyszałam komunikat aby wszyscy co mieszkają na Pomorzu zabarykadowali się w domach okna zabili deskami bo zbliża się największy huragan tego roku ponoć teki sam jak 6 lat temu .
Co prawda nie musieliśmy się go obawiać z dwóch względów ;1 jesteśmy tak do nich przyzwyczajeni że sztorm to dla nas lekki wiaterek , 2 od tego sztormu 6 lat temu rodzice zrobili z domu prawdziwą fortece na wypadek ponownego incydentu .
Ale nie z tego powodu ten komunikat był dla mnie ważny , jeżeli na Kaszubach miałam coś zobaczyć przez ,,bursztynowe oko,, to tylko w taki sztorm jak ten . nic wtedy niema szans się ukryć choćby chciało ,w takie sztormy czuć moc samych bogów .A jeżeli jest się dość głupim lub odważnym aby w takie sztormy wypływać i się przeżyje to się można poczuć jednym z nich.
Taką potęgę ma morze .
Zawiozłam zakupy do domu . poczęto odpowiednie przygotowania na jutrzejszy wieczór .
A ja po kryjomu zaczęłam przygotowywać się na przechadzkę po molo .
Nasz dom ,choć odnowiony, był stary a co za tym idzie miał dużo tajemnic i zakamarków .
Jednym z nich był ukryty tunel w piwnicy wykopany przez pradziadka podczas wojny ,po to aby uciekinierowi jenieccy mogli tedy uciec na wypadek pogromu , tunel wiódł aż na skraj lasu .
Schowałam odpowiedni ekwipunek do kufra w piwnicy ; kalosze, płaszcz przeciw deszczowy taty ,szal ,line,bagnet [jeszcze po ruskich się ostał],lampa na baterie ,skórzaną czapke z uszami i gogle lotnicze
Po pomaganiu przy gotowaniu ,sprzątaniu i nakrywaniu do stołu ,powiedziałam że ide do babci i trochę tam posiedzę .
Trochę kręcili nosem abym wychodziła skoro ma nadejść sztorm, ale jak zwykle postawiłam na swoim .
Trząsnęłam drzwiami w przedsionku dla niepoznaki i czmychnęłam do piwnicy .
Czym prędzej się ubrałam i otworzyłam drzwi do tunelu w które były wmontowane półki na weki żeby dla zmyłki ludzie pomyśleli że to zwykła szafa na słoiki .
W tunelu już poczułam chłód jaki mnie będzie czekał na zewnątrz. ,,dobrze że pod spodnie założyłam kalesony dziadka ,,- pomyślałam
Tunel był ogromny i ciemno w nim było jak w dupie .ale podziwiałam jego solidne wykonanie i fakt że się pradziadkowi chciało kopać pół kilometrowy tunel.
Kiedy wyszłam na zewnątrz ,po mimo ochrony przed wiatrem przez drzewa wiatr pchał mnie na boki .
Przede mną 2,5 km na piechotę .nic wielkiego dla kaszuba.
Gdy byłam prawie u celu na plaży szłam jak najniżej ziemi prawie na kolanach ,słyszałam jak syreny wyją na ostrzeżenie ,jak gałęzie się łamią i pękają pod swoim ciężarem ,fale uderzają o skały z łomotem jakby chciały w ten sposób pokazać że jakim prawem falochrony stoją im na drodze .
Każdy inny już tutaj by się zatrzymał albo zaczął by uciekać . każdy kto nie jest uparty jak kaszub .
Dalej zaczęłam się czołgać jak w okopach a i tak miałam wrażenie że zaraz urwie mi głowie ,a woda próbowała mnie zmyć.
Na środku pomostu stała lampa .wyciągnęłam linę i przywiązałam się do niej , poczym wyciągnęłam z kieszeni bursztynowe oko i rozejrzałam się dookoła .
To był on ,,morski diabeł,, , ,,Mości purtek,, , ,,szalińc,, , morski demon sławny w naszych legendach i pieśniach .
-SZLIŃC!!! PURTEK!!! –zaczęłam krzyczeć .
Nagle zerwała się wielka fala która uderzyła wprost na mnie . myślałam że się topie ale na szczęście byłam przywiązana liną .nagle fale odeszły , przestało wiać ,a morze się uspokoiło , jak na zawołanie .
Kiedy próbowałam usiąść zobaczyłam że coś płynie w moim kierunku , wzięłam bursztyn i zobaczyłam żę to sam szalińc .
Znajdował się dwa metry ode mnie. Chciałam coś powiedzieć ale nie mogłam wyksztusić ani słowa .
A on zanurkował i zniknął mi z oczu . ususzałam grzmot i zrozumiałam że jak nie zacznę uciekać to sztorm znów mnie zmyje .
Dobiegłam do plaży w samą porę zanim się na nowo rozwiało na dobre . po drodze do domu wstąpiłam do babci żeby się w miarę wysuszyć i ograć .
Na szczęście uwierzyła mi że zmokłam po drodze do niej .
Po powrocie do domu postanowiłam szukać dalej .płanetniki ,czarty ,zmory…….
Minoł tydzień .
poszłam z Migostem i psami na spacer przez pole . nagle psy położyły uszy ,ogon zwinęły pod siebie ,a koń nastawił uszy na sztorc .
zboża zaszumiały i zaczęły padać . spojrzałam przez bursztynowe oko i zobaczyłam płonnika . nie wiedziałam kto nim jest , kto sprzedał dusze ,ale bardziej martwiło mnie zborze .
-wynocha!!! –wrzasnęłam w jego stronę licząc że go to spłoszy .
Zaczął biec w moją stronę ,koni stanął dęba , ja chwyciłam bat przy siodle i zamachnęłam się z stałej siły . bat strzelił a zborze się zakotłowało .
Nie czekając na rezultat poszłam zerwać poszłam ułamać jakąś gałąś ,zerwałam parę kłosków zboża i trawy . owinęłam zielsko wokół kija i wbiłam jak pal w ziemie przed zbożem, wsiadłam na konia i odjechałam . prababcia mawiała że to na niego pomaga. oglądając się przez ramie zobaczyłam na kilku kłosach na polu ,parę kropelek krwi .,,dostał za swoje,, powiedziałam w duchu.
Przez 3 dni obserwowałam wszystkie pola ,i nic . zniknął .
zajechałam do wioski do sklepu po tabakę i chleb . drzwi rozwarły się z hukiem.
-pół litra i słoik korniszonów-powiedział zachrypnięty nieprzyjemny głos , a fetor rynsztoka rozszedł się po sklepie . to był ,,skoczek,, .jego ksywka wzięła się z tego że lubił się bić przy byle okazji . gdy spojrzałam za siebie zobaczyłam że ma na pysku szwy ciągnące się przez cały policzek aż do nosa.
-o Jezus Maria ,od kogo tak solidnie oberwałeś w mordę, co ?-zapytała sprzedawczyni
-nie twój zasrany interes
-ej ,morze trochę grzeczniej ,chyba że chcesz poprawkę –powiedziałam najniższym i najgroźniejszym tonem głosu jaki potrafiłam z siebie wydobyć .
Skoczkowi poszerzyły się źrenice .on wiedział i ja wiedziałam że to ode mnie ta szrama .tam na polu…
Schylił głowę coś Warką niezrozumiale ,wziął zakupy i poszedł jak przeciąg .
-jakby się jeszcze wiele rzucał następnym razem albo się zile odzywał , to proszę mu powiedzieć że ja do niego przyjdę i nie będzie to miła wizyta –powiedziałam do sprzedawczyni wychodząc ,zamiast ,,dowidzenia,,
Po powrocie do domu zjadłam obiat nakarmiłam psy ,napoiłam konie i poszłam do domu .
Pamiętając jak podczas ,,wielkiej wichury,, nad pomostem trudno było mi utrzymać bursztynowe oko ,przykleiłam je do wewnętrznej części szybki w goglach lotniczych .
Nie mogłam się doczekać kiedy je wypróbuje ,to też od razu poszłam do pobliskiego lasu a potem w zagajniki . jeden z nich był moim ulubionym gdyż rosło tam ogromne Drewo otoczone dwoma kopcami pomiędzy którymi siadałam zakopując się wygodnie w ogromne konary .
Przycupnęłam sobie jak zwykle , powieki stały się ciężkie od zmęczenia . zielone liście które pospadały z drzew pod wpływem wiatru przemieszczały się po ziemi . tylko że te liście miały małe nóżki . otworzyłam oczy szerzej ze zdumienia i przyjrzałam się dokładniej .to nie wiatr nimi poruszał , tylko do kogo należały te małe nóżki ?
Odprowadziłam wzrokiem ,niezwykły liść wzrokiem który ukrył się za pagórkiem przy korzeniach dębu .
Wdrapałam się na górę i zobaczyłam że liście przysłaniają małą jamę wydartą u podnóża pagórka .
-cicho….moze nie usłyszy.
-a co jak widzi ?
-co ma niby zobaczyć ?
Ktoś się tam kłócił i chyba domyślałam się kto .
Podszedłem z drugiej strony i zapukałam wy liście
–przepraszam jest kto w domu? -zapytałam , a na mnie z pod koniuszka liści wyjrzały małe czarne oczka .-nie bójcie się mnie nie zrobię wam krzywdy .
Liści został wyrzucony jak drzwi z zawiasów i wyszły w moją strona dwa cudaczne stwory
-no ja mówiłem że to zły pomysł żeby tutaj zostać odkąd się tu ona kręci ! –wrzeszczł jeden do drugiego
-tak wszystko zwal na mnie
-przepraszam ….-małe oczka zwróciły się w moją stronę . –jestem Janka ,a wy to pewnie Julki ?
-tak ,ja jestem rabarbar a ten wrzasku to Przeczka
-cicho!
-no co ? i tak nas widzi i słyszy . powiedz no nam jak ty to robisz?
Bez słowa ściągnęłam gogle i położyłam je na ziemie . nic już nie widziałam ale słyszałam jak małe stópki idą w ich kierunku .
– ach to tak…..-powiedziały małe głosy
Założyłam gogle z powrotem .
– powiedzcie mi dlaczego tylko dzięki temu was widzę ,dlaczego się wszystkie bóstwa i demony poukrywały się przed nami .
– oj to było tak dawno że nawet najstarszy Julek tego nie pamięta –powiedział ze smutkiem w głosie porzeczka
-a morze król węży ,będzie wiedział?
-a pamiętasz ty gdzie on w ogóle jest? ,bo ja go już stulecia nie widziałem
-to morze trusia –nie dopuszczał rabarbar
-jak to trusia ?-spytałam, a te spojrzały na mnie ze zdziwieniem
-jak to ?to znalazłaś nas, a u siebie trusi nie?
-jak to ,,u siebie,, ?
No tak najciemniej jest pod latarnią . Julki wdrapały się mi na ramiona i poszły ze mną żeby trusia mnie nie zżarła
Na miejscu na szczęście nikogo w domu nie było . Julki zajrzały do małej dziury przy stajni konia .
Gdy wybiegły z niej ziemia się zatrzęsła tak że konie pouciekały w pole ,psy zaczęły wyć a ja upadłam na tyłek na ziemie .
Z pod ziemi wypełzł ogromny kilku nasto metrowy wąż . gdy wypełzł w całości był większy od stajni pod którą się ukrywał .
-trusiu to jest Janka o której ci mówiłem –przemawiał do węża rabarbar
-A więc to ty jesteś tą ,,szukającą,, -powiedziała trusia
-tak ! czy możesz mi pomóc?
-odważnaś , i żadne zwierze od ciebie krzywdy nie zaznało jak długo cię obserwuje .dlatego powiem ci co wiem . działo się to dawno kiedy świat był jeszcze młody ,a harmonia w świecie nie zachwiana .potem pojawili się obcy z krzyżami na piersi i zaczęli niszczyć i mordować . nie byli w stanie nas zniszczyć przez swego boga ,nie mieli wiedzy ani siły .wtedy to pod wszelkimi groźbami kazali nas niszczyć naszym ludzkim braciom i siostrom .obcy nie cofali się przed niczym nie szanowali żadnych świętości ani zasad .nie mieli serca …….wtedy to bóstwa między sobą przekazywały rozkaz od Bogów aby się ukryć i czekać na dalsze rozkazy ….. ale one nie nadeszły .to wszystko co wiem .
-kto wydał ten rozkaz ?, który z Bogów zapytałam patrząc trusi prosto w oczy ?
-nie wiem . ale ten rozkaz przekazał mi wodnik
-jak go znaleźć ?
-na polach na Karwińskich Błotach grasuje Ćmok ,złap go i zabij .wrzuć jego ciało do jeziora Żarnowieckiego w czasie pełni .poproś wodnika aby się ujawnił .gdy wypłynie na powierzchnie powiedz mu że jesteś ode mnie ,na pewno ci pomorze .
-dziękuje . -Trusia skinęła głową –no maluchy ,wam też dziękuje –powiedziałam z uśmiechem w stronę figlarnej parki –odniosę was z powrotem pod dąb
-oszalałaś !!! …..teraz?! jak zaczyna się coś dziać !
-ani mowy nie ma !
Roześmiałam się i spojrzałam na trusie
-wszystko pięknie ale jak ja te dziurę po tobie zakopie bez buldożera zanim rodzice przyjadą to ja nie wiem ?
-O to ,to się nie martw . jak będziesz jeszcze czego kol wiek potrzebowała to wiesz gdzie mnie znaleźć –trusia zapadła się pod ziemię za ziemia sama się usypała zupełnie tak jakby w ogóle z niej nic nie wypełzło .
– no to jedziemy na safari !-wykrzykną radośnie porzeczka
Kiedy dotarliśmy na miejsce, poszło dość sprawnie . usiedliśmy na gałęziach drzewa i gdy ćmok pojawił się na polu zarzuciłam sieć rybacką żeby nie odfrunął i przestrzeliłam mu głowę strzałem z łuku. Był to łuk refleksyjny więc siła z jaką wystrzelono strzałę była tak potężna że strzała zatopiła się w jego głowie niemal że po samą lotkę .nawet nie wiedział co go trafiło .
Nazajutrz miała nadejść pełnia .
Wzięłam ojca łódkę i przyczepę po zajechaniu nad samo jezioro ,wypłynęliśmy na środek jeziora .
Wyrzuciłam za burtę truchło i zaczęłam wołać
-wodniku ! przyjmij tę ofiarę i wyłoń się z odmętów jeziora !
Fale zaczęły się zmagać choć jezioro było spokojne . nagle truchło zostało wciągnięte pod wode .
Krew demona wypłynęła na powierzchnie a wodnik tuż po niej .
-trusia mnie przysyła . który z Bogów wydał wam rozkaz aby się ukryć i jak go wezwać?
Demon spojrzał na mnie swymi wyłupiastymi oczami rozdziawił zębatą szczękę w uśmiech poczym zarechotał .
-no proszę kopę lat jej imienia nie słyszałem . nie wiem który z Bogów ani jak się można z nimi zobaczyć będąc jeszcze żywym ,ale mnie przekazał go gryf . znajdziesz go na opuszczonej latarni morskiej nad górą Szwedów .
– dziękuje
Małe Julki jak zwykle nie mogły poczekać cierpliwie w mojej kieszeni i wychyliły ciekawsko główki .
Wodnik spojrzał na nie z zaciekawieniem .
-a to co ? drugie danie?
-nie to są moi towarzysze –rabarbar wytknął język w stronę stwora –ale mam jeszcze jedno pytanie .
-słucham
-gdzie jest najwięcej bóstw słowiańskich w Polsce
-tak po kolei licząc…. na Pomorzu ,potem w górach i najmniej w środkowej części
-dziękuje za informacje
-powodzenia
Wodnik znikną pod wodą .
W domu zrozumiałam że moja podróż z miejsca na miejsce od nowa się zaczyna
Nie czekając na nic od nowa się spakowałam załadowałam konie na butmanke i w drogę .
Całe szczęście że to nie był sezon bo byłby korek jak na zakopiance .
Wiedziałam jak w złym stanie jest wieża i że schody już dawno szlak trafił więc zaopatrzyłam się w ekwipunek alpinistyczny .
Jedynie, gdzie się wspinałam to po drzewach ,ale jak się okazało ,stary budynek a drzewo nie wiele się różniło .
Na szczycie było ogromne gniazdo w które od razu wpadłam .
W gnieździe było trochę szkła, błyskotek i szkieletów ryb .
W kocie siedziała jakaś mała kudłata kulka z szpiczastymi uszami ,dużymi żółtymi oczami ,łapkami szczurka z przeciwstawnym kciukiem i czubatym ryjkiem z małymi ząbkami
-co to za stwór?
-to licho –odpowiedziały mi Julki
Nim zdążyłam podejść do stworka usłyszałam rozdzierający uszy ryk i zerwał się potężny wiatr .
To gryf lądował w swoim gnieździe .
Ukłoniłam się nisko i już chciałam zadać pytanie gdy gryf przemówił .
-wiem kim jesteś i czego chcesz szalińc mi o tobie mówił .,,niezwykle odważna dziewczyna ,która nie boi się nawet morskiego diabła,,.
-tak to jak –odpowiedziałam nie skromnie
-musisz być czystej krwi Kaszubką skoro nie wzruszają ciebie sztormy i kłaniasz się gryfowi .
Uśmiechnęłam się pod nosem już miałam coś powiedzieć gdy małe licho zaczęło ocierać się o moją nogę niczym kot . wyciągnęłam z kieszeni kawałek chleba z masłem i mu je podałam .zjadł je tak szybko jakby ktoś go gonił . usiadł mi na nodze i zwinął się w kłębek jak do snu .był malutki nie większy niż puszka groszku .
-polubił cię –powiedział gryf
-przechodząc do sedna sprawy….. gdzie mam się udać dalej ?
-w Owińsku jest opuszczony szpital ,ludzie ze względu na jego tragiczną historie twierdzą że jest nawiedzony…. Tam ukrywa się bazyliszek ,on poprowadzi cię dalej .
-komu w drogę temu czas….idziemy Janka ?-zapytały Julki
-zaczekajcie zabiorę was tam
-ale ja jestem tu z końmi i psami
-widziałem twoją przyczepę ,pochwycę ją w szpony i przeniosę was wszystkich
-naprawdę?
-tak , jestem silniejszy niż ci się wydaje …. Wskakuj mi na grzbiet
Wdrapałam się na grzbiet gryfa a licho ukryło się mi pod kurtką pod pachą
Latanie było cudownie ,nie porównywalne do niczego innego .gryf był nie tylko silny ale i również szybki . jazda samochodem zajęła by kilka godzin a jemu zaledwie kilka minut
Na miejscu wręczył mi dwa swoje pióra i poinstruował mnie żebym jedno wplotła w włosy a poznam mowę wszystkich istot które w moim języku nie mówią a drugie gdy wrzucę do ognia on przyjdzie mi z pomocą . i powiedział że lustro nie będzie mi potrzebne . nie wiedziałam czemu ale postanowiłam mu zaufać . licho nie chciał się odczepić więc został ze mną .miałam w kieszeni dwa Julki czemu by nie mieć pod czapką jeszcze małe licho?
Widać było że szpital był bardzo stary .poobijane ściany ,wybite szyby ,pozbawiony tynku do gołej cegły . w środku wyglądał na prawe nie tknięty ,wszędzie walały się strzykawki opakowania po lekach ,rozbite ampułki z lekami ,łóżka szpitalne ,szafki z dokumentami .tylko wszystko było potłuczone ,porozrzucane, i zarośnięte mchem ,grzybem i winoroślą .
Znalazłam kręte schody w dół . na dole było dość jasno przez to że na pierwszym piętrze zapadł się spory kawałek podłogi.
-jest tu kto ? przychodzę od gryfa!
Sterta gruzu się zatrząsała i s gruzu wyłonił się bazyliszek .już się nie dziwiłam gryfowi dlaczego mówił że lustro nie będzie mi potrzebne .miał wydłubane oczy a na swych kurzych łapkach blizny jak po kajdanach . czasami nie wiedziałam kto jest gorszy demony czy ludzie ?
Zaczął coś syczeć ale nic nie zrozumiałam i wtedy przypomniałam sobie o piórku gryfa ,wpięłam je w włosy spinką i wszystko stawało się dla mnie zrozumiałe
-czego szukasz ja nic nie wiem ?
-Szukam kogoś kto odpowie na moje pytania
-ja nic nie wiem ,nic nie wiem
-a wiesz kto morze widzieć ?
– diabeł Boruta
-a wiesz gdzie mogę go znaleźć ?
-sama go nigdy nie znajdziesz chodziłbyś cały świat obeszła w złóż i w szerz… chroni go potężne zaklęcie
-zaprowadzisz mnie do niego ?
-dlaczego niby miałbym to zrobić.
-bo sama mam blizny i przeżyłam równie wielkie cierpienie co ty ale na przekór tym wszystkim którzy stanęli mi na drodze brnę dalej do przodu . blizny doświadczenia zostaną z nami na zawsze ale to nie powód aby uginać kark pod ich ciężarem i użalać się nad sobą
-co ty możesz o tym wiedzieć ?
-wiem więcej niż ci się wydaje
W tej samej chwili licho wypełzło mi z pod czapki pod którą się ukryło
-co to ? –zapytał zlęknięty bazyliszek
-to tylko moi towarzysze ;dwa Julki rabarbar i porzeczka ,są u mnie w kieszeni w kurtce i małe licho ,jest u mnie na głowie pod czapką
– Julki ,licho i człowiek …. Brzmi jak początek kiepskiego kawału
-to jak zaprowadzisz nas czy nie –zapytały zniecierpliwione Julki
-dobrze przyjdziecie jutro wieczorem pod brame…..będe na was czekał i was tam zaprowadzę .
-dziękujemy
Wiedziałam że teraz nie mogę zabierać wszędzie ze sobą swój zwierzyniec . więc nie zależnie od tego gdzie teraz mieliśmy pojechać wiedziałam że musze dla nich znaleźć jakiegoś hotelu dla zwierząt.
Zaraz o ósmej podjechałam pod bramę szpitala .bazyliszek już czekał . był nie durzy ,miał wielkości dużego koguta ,to też wzięłam go do przodu na siedzenie
-kierunek Gdańsk a jak dojedziemy to pokieruje cię dalej
-no nie pierdol….- teraz już nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać
-co?
-z tamtych rejonów wracam
-jesteś ,,bosym antkiem,, , czy Kaszubem
-kaszubem
-to wiesz jak się kierować
Odpaliłam samochód i ruszyliśmy w drogę
-jak myślisz Janka .długo będziemy jeszcze kołować zanim dojdziemy do sedna sprawy .-zapytał się mnie rabarbar
-jeżeli będziemy musieli…..
Większości trasy minęła w milczeniu .Julki spały mi na kolanach ,licho na głowie a bazyliszek milczał .
Dopiero wtedy jak zrobiłam postój dla rozprostowania nóg licho zwołało że chce jeść więc dla wszystkich zrobiłam coś do jedzenia .Koniom dałam kiszonki ,psom kości ,Julki z Lichem zjedli chleb z masłem a, bazyliszek garści owsa ,ja zaś wypiłam herbatę z termosu .
Przez chwile się wahałam ale potem zapytałam się kto pozbawił go oczy i zrobił mu te wszystkie blizny . okazało się że oczy stracił w walce z innym bazyliszkiem .będąc całkowicie bezbronnym bez umiejętności zamieniania ludzi w kamień został złapany przez handlarzy i sprzedany pewnemu czarno Książnikowi ten zaś po wyrwaniu mu kilku piór wypuścił go na wolności .poszukując zacisznego miejsca gdzie będzie mógł zjadać szczury i to co ludzie wyrzucą znalazł otwarte okno do piwnicy w jakimi budynku .ukrył się tak dobrze że aż do Konica nikt go nie znalazł .potem ludzie zostali wymordowani podczas wojny i owiany legendom że ich duchy chodzą tam po dziś dzień .dzięki temu mógł tam spokojnie mieszkać .
Później ja mu opowiedziałam w skrócie swoją historie z Bernadettą ,Julkami i lichem .
Gdy dojeżdżaliśmy do gdańska bazyliszek pokierował mnie na Wrzeszczów potem do parku jaśkowa dolina i mym oczom ukazała się znana z opowieści prababki willa na diabelskim wzgórzu .
Zaparkowaliśmy przed willą ,gdy bazyliszek wyskoczył z samochodu zaczął przed drzwiami wydrapywać jakiś nieznane mi znaki .znaki zaczęły płonąć i wystrzeliły wielką smugą światła która opłynęła całe obejście .
Willa zmieniła się w jednej chwili ,z wielkiego podrapanego straszydła stała się na powrót piękną jak dyby przed tygodniem zbudowaną zachęcającą gości willą .
– Kogo tam niesie do cholery- usłyszeliśmy za drzwiami ?
– A jak myślisz kto by się do Ciebie jeszcze tłukł ?
Drzwi rozwarły się z hukiem w progu stanął Boruta odziany w szlachecki strój z szablą przy pasie kontuszowym z lamparcią skórą na plecach ostrzyżony jak szlachcic z bujnym wąsem.
-Jeżeli do mnie przychodzisz, znacz że, masz sprawę-mruknęło diablisko.
– Owszem sprawa jest pilna, przywiozłem ze sobą gości, których ta sprawa dotyczy.
– A za tym, jak nakazuje stary zwyczaj, zapraszam do środka.
W środku wisiały portrety, wykończenia ścian były malowane najwymyślniejszymi kreskami, wszystkie stoliki i meble były bogato rzeźbione a na podłodze leżały perskie dywany.
Willa miała w sonie wiele pokoi i korytarzy, jednak nas zaproszono na salony. Kiedy zasiedliśmy do stołu Bazyliszek powiedział w skrócie całą naszą historię. Boruta wysłuchał w skupieniu.
Gdy Bazyliszek skończył, Boruta zaczął mówić :
– rozumiem z czym do mnie przychodzisz, ale nim spełnię twą groźbę, proszę Cię abyś była moim gościem.
Zgodziłam się bez wahania . musiałam przyznać że była m zmęczona podróżą i nie tylko ja .
Okazało się że w willi są również słudzy wielkiego Boruty .wyglądały jak zbite czarne ludzkie cienie o białych oczach i przekrwionych ustach .kiedy zapytałam się pana willi czym one są ,odparł że to cienie porzuconych ludzkich marzeni które teraz mu służą .
Na szczęście okazało się że za willą jest ogromna stajnia gdzie zaprowadzono konie z psami na odpoczynek ,a nas do swoich pokoi .a właściwie mnie bo bazyliszek poszedł spać na zapiecek ,Julki nie ufały Borucie więc spały ze mną na poduszce obok ,licho chyba również cię go bało bo rozpłaszczył mi się na głowie ,złapał za kudły Inie chciał puścić uspokoił się dopiero wtedy gdy położyłam go u siebie na łóżku przy nogach . wszyscy zasnęli jak zaklęci.
Nazajutrz rano cień obudził nas na śniadanie .założyłam mundur Julki posadziłam na ramionach ,a licho szło mi przy nodze jak pies . gdy weszliśmy do salonu stół był nakryty srebrną zastawą a na stole mnóstwo wędlin , jajek, różnego rodzaju sery i chleb
-dzień dobry-powiedział Boruta
-dzień dobry ,smacznego
Boruta najwidoczniej był już po śniadaniu ,siedział wygodnie na największym krześle i palił fajkę.
Od razu było widać kto gdzie ma siedzieć po prawej stronie gospodarza było przygotowane krzesło dla mnie ,obok na stole 3 nakrycia przy czym obok 2-óch małe krzesełka ze szpulek na nici ,a po lewej stronie gospodarza stał wysoki taboret . nim usiadłam na swoje miejsce wpierw posadziłam na stole Julki następnie licho przy czym jemu od razu nałożyłam porcje jedzenia obawiając się gdy zacznie skakać na stole to narobi bałaganu albo co gorsza jeszcze coś stłucze .potem przyszedł bazyliszek i usiadł na taborecie. na końcu zasiadłam ja .
Posiłek nie licząc mlaskania Julków i chrupania licha przebiegł w milczeniu .po skończonym posiłku zajrzałam do koni .cienie bardzo dobrze się nimi zajęły .
po powrocie do wili zastałam Borutę na fotelu przy dużym kominku na fotelu wyglądem przypominający tron .usiadłam na krześle obok
-wiem oczym rozmyślasz
-doprawdy ?
-o Polsce szlacheckiej ,o czasach polskiej świetności
-zabawne… tylko ty się mnie nie boisz…. Nie patrzysz na mnie z trwogą i pogardą…
Na te słowa uśmiechnęłam się pod nosem , wstałam bez słowa ściągnęłam górę od munduru a bluzkę podciągnęłam tak aby odsłonić brzuch i pokazać blizny
-śmierci się nie boje a diabła miałabym się bać ?
Potem rozmowa sama popłynęła ;o Polsce szlacheckiej o dawnych i dzisiejszych czasach , o tym co nas spotkało .nawet nie zauważyłam kiedy nadszedł wieczór .
Kiedy poszłam do pokoju na łóżku leżała piękna długa krwisto czerwona suknia a przy niej kartka ,a na niej ;,, proszę włóż ją na kolacje,,
Po chwili wahania spróbowałam się w nią wcisnąć ,bo przecież nie należałam do szczupłych panien.
Okazało się że leżała jak ulał a materiał był nawet wygodny . Założyłam już tylko godle i zeszłam na piętro
Gdy poszłam na kolacje wszyscy już czekali .na stole świeciły długie świece a wokół nich ogromne stosy jedzenia najprzeróżniejszych dań których nazwy nawet nie znałam ,i oczywiście beczki pełne wina .
Gdy Boruta ujrzał mnie w progu ,podszedł skłonił się nisko .
-czy mogę prosić do Tanica ? –zapytał
Skinieniem głowy się zgodziłam poczym podałam mu swą dłoń . nie wiedziałam czego się spodziewać ale wszelkie wolne tańce nie były mi obce .
Gdy znaleźliśmy się na ,,parkiecie,, w tle nie wiadomo skąd usłyszałam utwór ,,diablic walc,,.
,,jakże by inaczej ,,pomyślałam .jak sama nazwa wskazuje zatańczyliśmy walca .
Prowadził mnie lekko i delikatnie ale trzymał mnie w ramionach blisko ,mocno ,silną ręką tak jak lubiłam . przy takim ,,partnerze,, nie chciało się przestać tańczyć
Jednak gdy skończyliśmy i usiedliśmy do stołu bez zbędnych ceregieli Boruta oznajmił że dalej musze się udać do czarownic na łysą górę i że ma już wszystko załatwione .
Po skończonej kolacji ,która przebiegła bardzo miło ,Boruta przyklasnął 3 razy w dłonie a z kominka wybuchł ogromny ogień niego zaś wyłoniło się ogromne diablisko w pastuszym korzuchu
-wzywałeś ?–powiedział pretęsjonalnie do Boruty
-owszem… o to panienka o której ci mówiłem .
Ukłoniłam się nisko w jego stronę
-to rokita zabierze cię do macochy a ona zabierz cię do wiedźm –oznajmił mi Boruta
-a co z psami i, końmi ?
-nie martw się ,mogą zostać u mnie tak jak i wszystkie rzeczy do czasu aż nie wrócisz.
-panienka wszystko zostawi i pozwoli za mną –burkną rokita
-czekajcie !, a my?!
– zaczekajcie na nas –krzyczały Julki a licho biegło za nimi
– co to ?-zdziwił się rokita
-jak widać wcale nie jest takie licho złe jak je malują –odparłam
Julki wspięły się mi po sukni i usiadły na bufiaste rękaw na ramionach . licho stanęło na dwóch łapkach prosząc aby je usadowić na jego stałym miejscu .
Podbiegłam do Boruty i ucałowałam w policzek
-dziękuje za wszystko.
Zaskok oczony całą tą sytuacją jedynie w odpowiedzi lekko się uśmiechnął i owiną wąs wskazującym palcem
Rokita bez słowa wziął mnie na ręce i wyniósł z posiadłości ,a Boruta i bazyliszek szli za nami .
– tylko delikatnie obchodzi się z panienką ,bo jak nie to ci nogi z dupy powyrywam –poinformował rokitę Boruta
-wiem, wiem…
Rokita gdy podskoczył to miną kilka ładnych ulic nad dachami najwyższych budynków . wystarczyły jego 4 durze skoki abyśmy się znaleźli gdzieś daleko za obrzeżami miasta
Znaleźliśmy się na jakimś wielkim polu porośniętym makami i habrami
-Jaksons este pikadil !!!-zakrzyczał rokita.
Przez chwile nic się nie działo dopiero potem z daleka zobaczyłam jak coś biegnie w naszą stronę z niewyobrażalną prędkością .kiedy znalazło się niedaleko nas ,ostro wyhamował drąc ziemie jak koń na trze wyścigowym . to była Matocha-ogromny stwór musiał być krzyżówką kozła byka i niedźwiedzia z zębami wilka
-to ta dziewucha od Boruty ,ino pilnuj jej jak swego ogona bo nam Boruta łby poukręca i wyprawi nad kominkiem
Rokita złapał mnie wpół i posadził stworowi na karku
-trzymaj się go za rogi to nie spadniesz
Kiwnęłam głową i pomachałam mu na dowidzenia
Kiedy Matocha zerwała się do biegu myślałam że mi ręce ze stawów wyrwie .biegła tak szybko jak wiatr ,i przechodziliśmy przez ulice budynki i ludzi jak duchy .nikt nas nie widział nie czuł ani nie słyszał . nawet nie minęło parę chwil kiedy to znaleźliśmy się na szczycie góry .
Otoczyło nas koło czarownic .bez słowa zeszłam z grzbietu demona i rozejrzałam się w około .
Były tam stare i młode ,ładne i brzydkie wiedzmy . wszystkie latały na miotłach .
w końcu jedna z nich przemówiła ;
-czekaliśmy na ciebie moje dziecko… wiemy o celu twojej podróży i podziwiamy twój upór i odwagę
-już niemalże cały świat słowiańskich demonów mówi o tobie .-powiedział ktoś z tłumu
Matoha nie odstępowała mnie na krok , nawet gdy podeszłam do jednej z wiedźm
-przybywam tu po informacje który z bogów wydał rozkaz i jak mogę się z nimi skontaktować ?
-zacznijmy od tego… że ostateczną odpowiedz na wszystkie twoje pytania odpowie ci leszy. On wie wszystko .zaprowadzimy cię do niego zanim jednak to się stanie to mamy…
Nie zdążyła dokończyć gdyż przerwał jej jakiś i huk ponad naszymi głowami podobny do wystrzelenia zapchanej róży wydechowej w samochodzie ,potem coś jak gdyby piardnięcie i w dół jak piana mucha na petardzie zaczął lecieć ku na jakiś obiekt
-z drogi śledzie ,bo królowa jedzie!!!-krzyczał
Matocha szybko mnie zabrała na bok wiedzmy rozgoniły się po kątach ,a ,,piana mucha,, wylądowała na środku placu
-co za truchło! Na kij do sznurka od bielizny cię przerobie ! zobaczysz!
To była wiedźma .chyba najstarsza wiedźma jaką tam widziałam.
-A!!! chodź no tu ty beniko ,niech cię uściskam-podbiegła do mnie i zaczęła ściskać i obcałowywać po policzkach ,a reszta wiedźm popatrzyła po sobie –no co wy ! baby ,nie poznajecie jej
Zapadła cisza
-przecież to Marysieńka wypisz wymaluj
Wiedzmy zaczęły szeptać między sobą
-jaka ,,Marysieńka,,?
-no nie mów że Maria Świętosława to nie twoja babcia
-nie to moja prababcia
-prababcia ?…no popatrzy jak ten czas leci
-to panie się znają ?
-czy znają !? kochana my do małego razem latałyśmy na miotle ,aż do dnia jej ślubu z tym patałachem
-to znaczy ?
-to babcia ci nic o tym nie mówiła ?
-nie ,nikomu
-twoja prababcia była jedną z nas .jednak kiedy zwiąże się z człowiekiem traci swą moc i przekazuje ją w następnych pokoleniach .
-jesteś pewna że to dziecko nosi w żyłach jej krew –zapytała jakaś młoda wiedźma w lnianej brązowej sukience
-jak bum cyk cyk… zresztą sama zobacz-wtedy spojrzała na mnie a ja miałam złe przeczucie –siadaj podała mi swoją miotłę!
-ale…ja…
-siadaj! Jak cię uniesie kilka centymetrów nad ziemią gotowa do lotu znaczy że masz w sobie jej krew
Chwyciłam miotłę oburącz i usiadłam na niej okrakiem .miotła uniosła się pode mną do góry unosząc nas kawałek nad ziemią .tak się zlękłam że owinęłam się wokół miotły jak wąż ,ale nie tylko ja byłam posrana ze strach … licho całkowicie rozpłaszczyło mi się na głowie i wszystkimi 4-ema łapkami złapało mnie za włosy ,wybałuszając przy tym oczy jakby miało mu zaraz z orbit wylecieć .
Ale nie on jeden otworzył szerzej oczy ,wszystkie czarownice patrzały na nas ze zdumieniem .
-no widzisz … nie jest wcale aż tak zile co? –zapytała stara wiedźma
Oswajając się z nową sytuacją wyprostowałam się i zmniejszyłam uścisk na miotle
-jak dobrze pójdzie nauczymy się kilka zaklęci ,również to na latanie
-wiem! ,,miasto nie miasto, wieś nie wieś, a to mnie biesie nieś,, -w tej chwili pożałowałam swoich słów.
Miotła zerwała się w powietrze ni pofrunęła ze mną do góry .czarownice na szczęście szybko zaaragowały ,wzbiły się w powietrze i ściągnęły mnie na dół
Potem zaczęły zadawać mi dużo pytań o prababce ,o tym jak od początku zaczęła się moja podróż .
Dowiedziałam się że była jeszcze jedna wiedźma która wybrała śmiertelne życie a była nią … a jakże –Bernadetta . i że musiała również we mnie poznać moją prababcie podobnie jak stara wiedźma o której się dowiedziałam że jest najpotężniejszą i najstarszą wiedźmą jaka przylatuje na łysą górę ,i że ma na imię Bubulina .wiedzmy nie mogły mi uwierzyć że Boruta umie rewelacyjnie tańczyć i że licho w podróży ze mną było bardzo grzeczne .ale potem same stwierdziły że słyszały o tym że jak się do kogoś przywiążą to są raczej jak wierni towarzysze a nie jak złośliwe bestyjki ,no chyba że się je zile traktuje.
Nim zabrały mnie do lepszego nauczyły mnie latać ,władać 4-rema żywiołami ,rzucać uroki i przekleństwa ,oraz nauczyły mnie dość sporej ilości zaklęć na różne okoliczności które ich zdaniem modły mi się przydać ,a gdzie kucharek sześć…. Tam cały słownik zaklęć
Potem zaprowadziły mnie do lasu w którym miał być lepszy .po ostatnich zabawach z miotłą szło mi już całkiem nie zile ,ale wolałam zostać na dole na grzbiecie miotły .
Po znalezieniu się na miejscu drzewa się przed nami rozstępowały a przed nami pojawił się Leszy w towarzystwie wilka ,sokoła i niedźwiedzia .
-A więc to przez ciebie tyle szumu-powiedział łagodnym tonem jak gdyby żartobliwie
-szumu ?
-obudziłaś wszystkie stworzenia które jak dotąd były uśpione… całe lasy ,jeziora, i góry mówią o tobie
-co mówią ?
-odważna dziewczynka z nad morza ,szukająca odpowiedzi na temat czasów które tylko borowy pamięta…
– i dostane nie odpowiedzi od ciebie… panie Leszy… przecież jesteście tacy potężni… wystarczyło by abyście wyszli z ukrycia zaczęli walczyć o to co zostało… o siebie i o ludzi którzy zostali wam go końca wierni .
-i sprawić aby polała się krew ?
-krew za krew !
-widzę że jesteś bardzo zdeterminowana… cóż … choć pamiętam te czasy to nie mogę ci wyjaśnić dlaczego tak się stało a nie inaczej…
-dlaczego ?
Byłam już coraz bardziej poirytowana , a wiedzmy i Motoha choć patrzyli na nas w milczeniu to mieli taki wyraz twarzy jakbym się miała zraz komuś rzucić do gardła… szczerze… po dzisiejszych przygodach niewiele brakowało.
W tym za drzewami wyłoniła się pewna postać krocząca o czterech nogach i podobna bardziej do krzaka niż do zwierzęcia
-działo się to dawno nim świat był stary … kiedy rzeczywistość była jak senne mary…-powiedziało cudaczne stworzenie
-co o niej myślisz Dobrochoczy?
Stwór zbliżył się na niebezpiecznie krótką odległości i spojrzał mi w oczy .
-dobra dziewczyna o odważnym szczerym sercu… widzę w twej przeszłości wiele cierpień… one sprawiły że niema w tobie ani krzty strachu i litości… ale po mimo to jest również miejsce na bez interesowną dobroć …… pytasz co się stało my sami tego nie wiemy ,pewnego dnia przyszła Mokosza z Welesem i Swarogiem i kazali przekazać wszędzie gdzie tylko zdołamy rozkaz aby się ukryć i czekać na ,,odpowiedni moment,,
-czy możecie ich wezwać ?
-nie ,ale ty sama możesz się do nich dostać –powiedział Leszy
-jak?
-musisz wrócić nad morze i dostać się na port gdański tam przypłynie ,,statek widmo,, jego kapitanem i zarazem jedyną żywą istotą na pokładzie będzie Klabaternik powiedz mu że przybywasz od Leszego i wręcz mu to…
Leszy podał mi jakąś dziwną monetę .kuzyn był z zamiłowania numizmatykiem i nie widziałam w jego zbiorze takiej monety. Była duża wykuta jakby ręcznie przez kowala z wizerunkiem jaskółki na jednej stronie i z nieznanymi mi napisami zwijające się w serpętyna z drugiej
-skąd będę wiedziała gdzie płynąć ?
-będziesz wiedziała , posłuchaj swego wewnętrznego głosu … on cię poprowadzi –powiedział Dobrochoczy
– jak dostanę się tam najszybciej ?
-my cię podwieziemy!-powiedzały wiedzmy
Na te słowa licho ze strachu owinęło mi się w okuł szyi z wybałamuszonymi oczami zrzucając Julki mi z ramion . na szczęście złapałam je w ostatniej chwili
-Janko my z tobą wszędzie… ale na litości błagam … nie chcemy powtórki z rozrywki latania –powiedział porzeczka
-nie martwcie się nie zrobiłam bym wam tego-powiedziałam z uśmiechem –zostaniecie z Leszym i Dobrochoczym oni wezwą gryfa aby was z tąd zabrał ,kiedy będzie po wszystkim przyjdę po was do gniazda .
Spojrzałam wymownie w stronę Leszego a oni w odpowiedzi jedynie pokiwali głową twierdząco .
Postawiłam ich na ziemie i podeszłam w stronę wiedźm .jedna z nich bardzo młoda i ładna o rudych włosach i czarnych oczach podeszła w moją stronę
-weź i tę-powiedziała podając mi swoją miotłę –jest zaraza charakterna ale najszybsza ze wszystkich
-dziękuje… postaram się ją zwrócić jak najszybciej
-jest twoja
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem
-no co … przecież musimy się trzymać razem… co nie ?-odpowiedziała na moje spojrzenie
Z radości uwiesiłam się jej na szyje i kilkadziesiąt razy powtarzałam ,,dziękuje,,
Wsiadłam na miotłę podziękowałam wszystkim za pomoc i poleciałam…
Faktycznie cholera była charakterna ,bez dwóch zdań ,ale i szybka
Dotarłam na miejsce mimo że ,,cholera ,,wiecznie płatała mi figle skręcając na boki .
Kiedy znalazłam się na porcie nie musiałam długo czekać .
Statek nadpłyną w całej swej upiornej krasie ,niczym z bajki.
Gdy przybił do brzegu ,zrzucono pomost ,a na jego brzegu staną Klabaternik .był to stary siwy karzeł o wielkich dłoniach w pirackim mundurku z Dagnetem u boku który trzymał przy pasie jak szable.
-co to ? szczur lądowy chce mi się zakraść pod pokład ?
Na to wyzwisko aż zjeżyły mi się włosy na głowie
-żaden szczyr lądowy karłowata pokrako!
-marins nie marins …i tak nie wejdziesz ,baba na morzu to zguba
Tego było już za wiele… podciągnęłam kieckę ,zrobiłam dwa durze susy w jego stronę ,gwałtownie się nachyliłam aby spojrzeć mu prosto w oczy
-słuchaj no !!! cholernie się namęczyłam żeby dotrzeć do tego miejsca… nie jedno krotnie wypływałam w morze i wybijałam facetom więcej zębów niż ty byłbyś w stanie zliczyć … jest mi do tego w tej kiecce strasznie zimno… więc przestań mi tu pieprzyć o jakiejś,, zgubie,, i marsz za ster !!! zrozumiano do cholery!!!
Klabaternik spojrzał na mnie jak gdyby po raz pierwszy mnie zobaczył, cofną się i tylko obojętnym tonem powiedział
-zapraszam na pokład
Na pokładzie była jakaś skrzynia na której usiadłam a kapitan po odbiciu od brzegu podszedł w moją stronę
-ognista dziewucha z ciebie… żebym to wiedział to bym od razu cię wpuścił … zaoszczędził bym słuch
Wpatrywałam się w niego wyniośle w milczeniu
-ty chyba w poprzednim wcieleniu byłaś Panią Bałtyku –dodał z uśmiechem
Sięgnęłam do stanika gdzie w lewej miseczce miałam schowane monetę po czym podałam mu ją
-z sąd to masz!
-pozdrowienia od Leszego…
-dlaczego nie mówiłaś od razu?
-po tym co mi na dzień dobry powiedziałeś… jestem Kaszubką a nie ,,bosym antkiem,, . a nawet jak bym nim była to zasłużyłeś na zdrowy opierdol –powiedziałam jak gdyby obojętnie
-…mówiłaś że ci zimno… na dole w kajucie jest kufer tam są jakieś lumpy , morze znajdziesz coś dla siebie ?
Bez słowa wstałam i poszłam do kajuty .i faktycznie był tam ogromny kufer pełen ubrani ale na mnie pasował jedynie kapitański mundur którego pochodzenia nie byłam w stanie zidentyfikować ;stara lniana gruba biała koszula ,granatowe spodnie , czarne oficerki i granatowy długi płaszcz . obok kufra w worku znalazłam durzy kapelusz .
Po przebraniu się poszłam do kapitana okrętu .
-jak to płynie bez sternika ?
-po przez zaklęcie
-zaraz…a dokąd płyniemy ?
-tego nawet ja nie wiem
Po rozejrzeniu się w około zrozumiałam że płyniemy w złym kierunku ,co prawda nie za bardzo wiedziałam jaki jest dobry ale na pewno nie tam gdzie płyniemy .
Bez słowa wbiegłam na nadbudówkę do steru .
Kiedy statek zmienił gwałtownie kierunek , Klabaternik uderzył o podłogę przez utratę równowagi
-oszalałaś kobieto !
-jeszcze nie, ale płyniemy w złym kierunku
-to gdzie płyniemy?
-jak dopłyniemy to się dowiesz
Po 3 godzinach rejsu zaskoczył nas niewielki sztorm . nie było by to nic groźnego gdyby nie fakt że przed nami był wir wodny .
-zawracaj !!! ,zawracaaaaj!!!-krzyczał
Ale ja wiedziałam że musze tam płynąć .właśnie w ten wir .nawet jeśli była by to pewna śmierć .
Ani mnie powstrzymać ani mi pomóc . miotało nim na lewo i prawo ,a ja ledwo trzymałam się steru.
Kiedy morze wygrało jedyne co pamiętam to uczucie topienia się i głęboką czerni oceanu .
Kiedy się ocknęłam zobaczyłam że leże na czarnym piasku .leżałam na nim jeszcze przez chwile zanim doszłam do siebie i się obudziłam zobaczyłam że jesteśmy pod jakąś ogromną kopułą podobną do banki mydlanej ,otoczoną przez Monterey i inne świecące paskudne ryby dawały światło dzięki któremu mogłam coś zobaczyć
-pobudka, pobudka –powiedział czyjś kobiecy głos
Kiedy się rozejrzałam zobaczyłam że na skale siedzi Mokosza
Zaczęłam szturchać Klabaternika ,bo myślałam że świruje .
-mhm…. Co kurwa… spadaj….-dostałam w odpowiedzi
Więc kopnęłam go tak mocno w żebra że aż mu się chyb żłobek przypomniał
-niech no ja cię zaraz…. –nie dokończył , zdębiał
Czyli że nie tylko ja ją widziałam .
-czy my…
-nie bójcie się żyjecie i jest już wszystko w porządku-powiedziała czułym głosem
-o wielka pani chciałabym…
-wiem wiem , usiądź wszystko ci wyjaśnimy
-my?
Ziemia się zatrzęsła ,pękła ,a z pęknięcia wyłonił się Weles
-od dawna obserwujemy twoje poczynania i jesteśmy mile zaskoczeni że dotarłaś aż tu-powiedział bezceremonialnie
-tośmy się wpakowali –warkną karzeł
-Jakim cudem my tu stoimy i nie zalewa nas woda ani ciśnienie nie miażdży ?
-nie ma dla nas rzeczy nie możliwych –odparła Mokosz
-ponoć jesteś ciekawa dlaczego wydaliśmy rozkaz ukrycia się ?
-tak
-więc wszystko ci opowiem… pewnego dnia przyszli ,,inni,, z fałszywymi bogami z ogniem ,mieczem i krwią na rękach … nawet trupa mieli na swych skrzyżowanych patykach … byli bezwzględni a jedyne czego chcieli to ziemia, bogactwo i niewolników . wiedzieliśmy że jeżeli ich przegnamy to będą następni ,następni i następni . coraz bardziej bogatsi w wiedze na nasz temat .a jak każdy wie ,,wiedza to potęga,, mogli by wytłuc wszystko co jeszcze pozostało by przy życiu… więc kazaliśmy się im ukryć aby ich uśpić i poczekać aż pamięć o tym co było ,o tym co jest prawdą a co nie zniknęła z ludzkiej pamięci…
-ale dlaczego?
-…jeżeli ludzie pozapominają ,nie będą mieli jak się bronić . przyzwyczajeni do swego sztucznego świata ,będą niczym spłoszone zwierzęta… a wtedy my powstaniemy i fałszywych bogach już nikt nie będzie nawet słyszał .,,czekać na dogodny moment zakończył Weles
– jak długo jeszcze?
-jeszcze 50 lat-odparła Mokosza
Przez chwile patrzyłam na nich w milczeniu .
– jak to będzie wyglądało ?
-wpierw obudzimy zarazę jakiej nikt nigdy wcześniej nie widział ,potem morową dziewice i zmory . następnie nakażemy wszystkim bóstwom morskim aby wodę słodką zmienili w wodę morską … kiedy ludzie zaczną walczyć o to co zostało zaczną się nawzajem mordowali . a orszaki Honena będą nadlatywały nad ich głowami…
-ci którzy przerzyją-kontynuowała Mokosz-stworzą nowy świat wedle starego porządku w harmonii i ze światem… ale ty tego nie zobaczysz …
-dlaczego ? umrę?
Mokosz jedynie smutno pokiwała głową
-jeszcze długo przed tym –zaczął mówić Weles
-przezuty…-domyśliłam się –jak to się zacznie ?
-od nóg… a gdy dojdzie do płuc…
-wiem to będzie koniec…
-ale chciałbym abyś odrodziła się jako pani Bałtyku i przy mym boku czekała na nowy początek … przybędę po ciebie wraz z błednymi ognikami
-to zaszczyt dla mnie…
-no ja wiedziałem że tak ognista baba musi być jakimś cudakiem morza !-wtrąciła Klabaternik –dobra wy tu gadu, gadu a co z moim statkiem ?
-dostaniesz nowy
Pocieszyła go Mokosz ale zanim zdążył o co kol wiek zapytać ku naszym oczom pod wodą zaczął płynąć statek dużo ładniejszy od poprzedniego
-weź i to i podążaj za światłem kryształu-powiedziała Mokosz podając mi jakąś opasłą księgę z drewnianą okładką na której był przygwożdżony ogromny czerwony kamień
Kiedy podniosłam wzrok powrotem na Mokosze ich już nie było. a kopuła przesuwała się w stronę statku
-co tak stoisz! Choć szybko! –krzykną karzeł w moją stronę wyrywając mnie z otępienia
Kiedy znaleźliśmy się na łodzi ta wystrzeliła jak korek na powierzchnie .leżeliśmy na pokładzie rozpłaszczeni jak naleśniki . kiedy zebraliśmy się go kupy ,to klejnot wystrzelił wiązką światła w górę i na północ .
Z dna oceanu wydobyły się kolumny które ustawiły się w rzędzie w kierunku w którym wystrzelił promień
Zerwał się potężny wiatr który poderwał żagle . pobiegłam z starym kapitanem do steru . on kierował ja nawigowałam .
Na miejscu (diabli wiedzą gdzie ) była ogromna wyspa na której nic nie rosło a na środku był ołtarz na książkę . Gdy ją umieściłam na swoje miejsce ,wystrzeliła jeszcze potężniejszym światłem z kryształu o jeszcze potężniejszej mocy w wszystkie strony świata .
Wokół wyspy z pod ziemi wyrosło jeszcze więcej kolumn w różnych kierunkach .
Na powrót ich powtórnie nie trzeba było długo czekać .
W naszą stronę zmierzały najprzeróżniejsze stwory bóstwa zjawy i bestie .
Może lądem, powietrzem . z wszystkich stron
Kiedy wszyscy znaleźli się na wyspie ,jako ostatni przybył Leszy .
Wokół słyszałam szepty ; ,,to ona?,, , ,,to ten człowiek!,, , ,,dziwna jakaś,, , ,,niesamowite!,,
Chyba myśleli że jestem głucha ? skoro tak swobodnie komentowali moją osobę .
Leszy przywitał się ze mną i podszedł do księgi .
Czytał ją w niezrozumiałym dla nie języku .ale na szczęście przybyły również moje wiedźmy i mi wszystko tłumaczyły .
Nie było tam nic innego co mi powiedział Weles i Mokosza .
Po skończonym czytaniu wszystkie oczy skierowały się na mnie .
Ci odważniejsi (a było ich sporo) podchodzili do mnie zadawali pytania ,gratulowali i opowiadali o sobie .
Nie chciałabym się o tym rozpisywać ponieważ było tego bardzo dużo .
W tym tłumie znalazłam swoje licho ,które tak się spieszyło na mój widok jak by miało się zaraz popłakać .były rabarbar i porzeczka którzy zaraz znaleźli sobie miejsce w kieszeni płaszcza .
Był tam rónież Boruta z moimi końmi i psami .
Kiedy wszyscy zaczęli wracać do swoich domów ja popłynęłam z przyjaciółmi statkiem do portu a stamtąd do domu
Odwiedza mnie Boruta z wiedźmami i uczą mnie swoich czarów .
Bazyliszek zaprzyjaźnił się z gryfem . czasem do nich zaglądam . licho aby wszyscy mogli je widzieć przybrał postać kota i siedzi u mnie na zapiecku , Julki dzień w dzień przychodzą do mnie .
Nie oczekuj że uwierzysz w te całą historie ale zanieś ją dalej aby stała się przestrogą dla jednych ,nadzieją dla drugich .
A ja cóż… siedzę i czekam na błędne ogniki…
KONIEC.
One thought on “Nowa Nadzieja”
Przeczytałem jednym tchem i strasznie się rozmarzyłem. Dziękuję