Zagubiony wśród niewyjaśnionego
Zagubiony wśród niewyjaśnionego
Szymon Strawczyński
Był to zwykły letni dzień. Wydawałoby się, że taki jak wszystkie minione, ale dziś miało wydarzyć się coś innego.
Miłowit zbudził się, zjadł sowite śniadanie popił je mlekiem od swojej starej krasuli i wyszedł w pole. Zanim doszedł do miejsca które czekało na pokos, zaszedł jeszcze nad strumień, by obmyć twarz w zimnej wodzie i zabrać jej nieco do czerpaka na później.
Słońce grzało tego dnia niemiłosiernie, a pszenica tylko strzelała pod naporem starego sierpa. Mimo iż pot płynął z czoła strugami, staruszek ani myślał przerwać pracy. Nakosił chyba z 7 stogów, co było jak na starego kawalera, wynikiem zaskakującym. Wreszcie, gdy już ręce jego nie dały rady machać narzędziem, poszedł pod stojący nieopodal wielki dąb, by w jego cieniu przysiąść i odpocząć. Wypił wodę z czerpaka, która była już nagrzana słońcem ale wciąż orzeźwiająca.
Z nieba lał się coraz większy żar. Swaróg tego dnia musiał mieć niesamowicie okropny humor, gdyż rzucał promieniami słońca jak oszalały. Blask bił nawet w cieniu i oślepiał Miłowita.
Nagle spostrzegł on że ktoś się do niego zbliża, Szata przybysza powiewała na wietrze, lecz nie widział twarzy. Bijący od niego blask nie pozwalał mu jej zobaczyć. Gdy stanął już przed nim, Miłowit zobaczył że jego twarz była zasłonięta maską, która wyglądała jak czaszka. Chyba byka, ale trudno powiedzieć.
Postać ta wyciągnęła do niego rękę i oczekiwała tego samego. Przez chwilę staruszek zastygł w bezruchu. Zza maski było słychać tylko głośny, ciężki oddech. W końcu ręka rolnika zaczęła powoli unosić się i złapała rękę przybysza.
Ten szarpnął go i przed oczami Miłowita zrobiło się ciemno.
Upadł nagle na ziemię, ale nie była ona już taka sama. Ta była czerwona jak krew. Spojrzał przed siebie i ujrzał tę samą postać, która stała na krawędzi klifu i gestem kazała mu podejść.
Wstał powoli otrzepał się z czerwonego pyłu i podszedł.
Jego oczom ukazało się coś, czego nigdy nie spodziewał się zobaczyć. Ogromna równina sięgająca aż po horyzont, z jednej strony zielona, porośnięta drzewami i krzewami. Chodzili po niej ludzie pomalowani zieloną i niebieską farbą, było słychać ich śmiech i wesołe gaworzenie. Podziw nad tym miejscem przerwał przeraźliwy, pełen bólu krzyk. Dobiegał on z drugiej strony równiny. Odwrócił się i dostrzegł że tam wszystko było inne. Nie było pięknego widoku, a czarna ziemia pokryta jedynie ogniem. Stąpali po niej ludzie ich ciała były czarne i pokryte zakrzepłą bordową krwią. Ponad nimi latały upiory dzierżące łańcuchy. Były podobne do tego, który stał przed nim.
Miłowit wiedział już, że jest w królestwie Welesa w Nawii. Zapytał wystraszonym głosem, dlaczego mu to pokazuje, czy on już umarł. Nieznajomy jedynie pokręcił głową i zamruczał niezrozumiale. Potem odwrócił się, podszedł do niego, przyklęknął i zasłonił mu oczy ręką.
Kawaler szybko odgarnął rękę, ale przybysza już nie było. Miłowit leżał ze swym sierpem pod drzewem. Wystraszony pognał z pola, zostawiwszy sierp i czerpak.
Zamknął się w chacie, zaryglował drzwi i przesiedział tak trzy dni.
Po tym czasie wyszedł kompletnie odmieniony, sprzedał cały swój majątek, wszystko co miał. Pozostawił sobie jedynie stare ubranie, znoszony wełniany kubrak i dziurawe buty, a pieniądze oddał wszystkim biednym z okolicy. Po czym wyruszył w świat na tułaczkę w poszukiwaniu swojego miejsca.