Konflikt
„Konflikt”
Potężna wichura potrafi wzbudzić grozę nawet w najodważniejszym sercu. Człowiek zamyka się w swych czterech ścianach i dziękuje Bogom za nie; dziękuje, że ma się gdzie schronić. Niestety nie zawsze ma się to szczęście. Czasem jest tak, iż pechowiec nie ma ani choćby skromnego domostwa, ani rodziny, ani przyjaciół, którzy użyczyliby mu dachu nad głową.
A czasem wiatr jest zbyt silny, by te kilka cegieł czy dachówek stanowiło wystarczającą zaporę i to, co miało być naszą opoką, rozlatuje się z taką łatwością, z jaką upada każdy lichy domek zbudowany z patyków i błota, gdy kaprys lub gniew dziecka każe mu go zniszczyć.
Bywa i tak, że strudzonych wędrowców taka wichura zastaje, w samym środku drogi. Pośród nocy, gdy nawet nie można liczyć na łaskawe promienie słońca, które by wskazały dalszą drogę. I ani księżyc, ani gwiazdy niczego nie ułatwiają, skrywając się za ciemnymi chmurami, z rzadka tylko wyglądając poza nie.
Młoda kobieta prowadząca swój pierwszy w życiu samochód z pewnością czuła strach, ba!, czuła najczystsze przerażenie. Ciemno że oko wykol, wiatr niechybnie zaraz rzuci jej biednym autkiem o najbliższe drzewo, a do najbliższej ludzkiej osady… No właśnie, ile? Jak okiem sięgnąć, przed nią była tylko droga, i to w lichym stanie, a po obu jej stronach las. To był bardzo, bardzo zły pomysł! Ale najgorsza była myśl, że nawet jeśli przyjdzie jej dziś dokonać żywota, nikogo to nie obejdzie.
Nagle niebo rozdarła potężna błyskawica, uderzając gdzieś, na szczęście daleko, po prawej stronie. Cudnie, pomyślała kobieta, jeśli nie załatwi mnie wiatr, trafi mnie piorun. Gdy grom uderzył ponownie, zdołała tym razem ujrzeć majaczące gdzieś z przodu zarysy domów. Niemal zapłakała z ulgi.
W tym samym czasie rozległ się potężny grzmot i nim zdołała choćby krzyknąć, zjawiła się kolejna błyskawica, tym razem tuż przed maską jej auta. Przerażona, na pół oślepiona, próbowała skręcić… I to była ostatnia racjonalna myśl, jaka pojawiła się w jej ogarniętym przerażeniem umyśle.
***
Obudziły ją jakieś głosy. Przytłumione, jakby wydobywające się zza ściany. Otworzyła gwałtownie oczy i niemal natychmiast znów je przemknęła. Słońce. Za dużo słońca. Odetchnęła głęboko kilka razy, w tym samym czasie ostrożnie sprawdzając, jak bardzo została poturbowana. Z ulgą skonstatowała, iż ani nie straciła czucia w kończynach, ani- na ile była w stanie to stwierdzić- nie doznała żadnych złamań. W zasadzie jedynym śladem po jej wypadku wydawał się być opatrunek na lewej skroni. Żyję, pomyślała. Gdy ponownie uniosła powieki, tym razem dużo wolniej, usłyszała jak drzwi znajdujące się gdzieś nieopodal otwierają się, a do środka ktoś wchodzi. Zdołała zarejestrować w świadomości obraz schludnego, lecz skromnego pokoju, kiedy w jej polu widzenia pojawiła się jakaśkobieta- na oko sześćdziesięcioletnia, z siwymi włosami wciśniętymi pod kwiecistą, zawiązaną pod brodą chustę. Nieznajoma była dość niska i pulchna, ubrana w wyciągnięty sweter z brązowej wełny i spódnicę, która z całą pewnością widziała już przynajmniej kilkanaście wiosen.
Staruszka uśmiechała się pocieszająco, aczkolwiek nie było trudno za tym uśmiechem dojrzeć niepokoju na jej twarzy.
– Już dobrze, kochanie, nie musisz mieć takiej wystraszonej miny. Doktor obejrzał cię dokładnie, opatrzył co trzeba i zapewnił nas, że nim się obejrzysz, będziesz…
– Przepraszam- przerwała kobiecie wywód- jak długo tu leżę?
– Raptem kilka godzin, nic wielkiego.- odparła nieznajoma.- Niestety twój pojazd jest w dużo gorszym stanie, ale i temu można zaradzić. Co prawda nie jesteśmy w jednym z tych dużych miast, niemniej jednak jest tu warsztat i…
– Nie zasypuj naszego gościa informacjami.- dobiegł je męski, młodzieńczy głos od strony drzwi. Po chwili do pokoju wszedł chłopak; najwyżej osiemnastoletni, wysoki, ciemnowłosy- sprawiał całą swoją osobą dość ponure wrażenie. Najbardziej niepokojące były jednak jego niemal przejrzyste, srebrne oczy i ton głosu, jakby dawał nim do zrozumienia rozmówcy, że jest tu bardzo niemile widziany, a na takie osoby ma sposób.
– Przede wszystkim- kontynuował- znajduje się pani w Weleszycach, a w tej konkretnej chwili, w domu moim i mojej… babci.
– Lena- powiedziała- mam na imię Lena. Miło z twojej strony, ale za „panią” raczej podziekuję.
– Gniewomir- młodzieniec skinął jej głową z, co ją zdziwiło i po części zirytowało, dziwnym grymasem na twarzy. Usiadła powoli na łóżku.
– Posłuchajcie… Oczywiście dziękuję. Zajęliście się mną, daliście schronienie. Rzecz jasna zapłacę za opiekę medyczną, a jeśli tylko będę mogła…
– Dajże spokój, kochanie!- staruszka poklepała Lenę uspokajająco po ramieniu.- Nikt cię tu nie ma zamiaru rozliczać z kilku plastrów. Oczywiście, twój samochód to inna sprawa.
– Samochód…- Lena westchnęła i w geście zmartwienia, odruchowo pomasowała dłonią okolice serca.- Czy wie pani może, jak długo potrwa naprawa?
Staruszka wzruszyła bezradnie ramionami, lecz Gniewomir podszedł bliżej, oparł się o szafkę nieopodal i wbił wzrok gdzieś ponad ramię Leny.
– Kilka dni zejdzie.- wyznał z niechęcią- Henryk ma sporo roboty, twój samochód jest któryś tam w kolejce.
– No dobrze- Lena rozejrzała się po pokoiku- chyba więc będę musiała ponownie skorzystać z uprzejmości mieszkańców Weleszyc. Mam nadzieję, że ktoś mnie podwiezie. Odebrałabym swoje auto za kilka dni.
– Oczywiście. – sarknął Gniewomir- Z faktem, że drogi są nieprzejezdne, na pewno sobie poradzisz. I chyba nie zrobi ci różnicy jeśli powiem, że do najbliższej ludzkiej osady, JAKIEJKOLWIEK osady, jest w cholerę daleko?
– Gniewomirze!- oburzyła się staruszka- Wyrażaj się!
Chlopak wzruszył ramionami, najwyraźniej nieszczególnie przejęty. Zacisnąwszy mocno usta, Lena wstała i spojrzała na niego z coraz większym uczuciem antypatii.
– Przepraszam za kłopot, ale to nie ja zesłałam wichurę i na pewno nie ja ciskałam jak popadnie piorunami!- warknęła, celowo nie zwracając uwagi na starszą kobietę, która próbowała coś wtrącić, najpewniej po to, by załagodzić sytuację.
– W razie gdybyś nie zauważył, to ja na tym ucierpiałam. Kto wie, jak mało brakowało, żeby nie skończyło się tylko na tym.- musnęła opatrunek na skroni.
– O czym konkretnie mówisz?- spytał chłopak obojętnie.
– Och, na miłość boską, ślepy jesteś?!- wybuchła. Ku jej konsternacji roześmiał się.
– Owszem.- odparł rozbawiony. Zasłoniła ręką usta, wpatrując się w Gniewomira z najczystszym przerażeniem. Od razu pożałowała swych słów, lecz zanim zdołała wydukać jakieś przeprosiny, machnął ręką i skierował się z powrotem w stronę drzwi.
– Gdzie mogłabym się zatrzymać na te kilka dni?- spytała wreszcie Lena, odrywając dłoń od ust. Cały czas palił ją wstyd. Nie było jej trudno domyślić się, że nie jest tu mile widziana, mimo łagodnego nastawienia babci Gniewomira. Nie pomyliła się.
– Niech żerca cię przetrzyma- odrzekł chłopak, przystając na chwilę w progu- w końcu to on cię znalazł. Choć sądziłem, że będzie miał choć tyle rozsądku, by najpierw umieścić cię u siebie, zanim pobiegnie bić pokłony przed tym drzewem.
– Żerca?- spytała niepewnie Lena. Tak jak się domyśliła, kobieta nie miała zamiaru zaprotestować i zaproponować jej dalszej gościny. Zresztą… Nawet jeśli by ją przyjęła, to bardzo niechętnie.
– Maciej na pewno siedzi jeszcze przy dębie.- stwierdziła cicho.- Ale w sumie nic dziwnego. I to w największy, najpiękniejszy dąb…
– Wielka szkoda, że nie poszedł z dymem.- mruknął Gniewomir.
– Cokolwiek.- Lena westchnęła i przetarła oczy.- Miałam w bagażniku kilka rzeczy, dokumenty… Poza tym naprawdę przydałoby się, żebym na własne oczy przekonała się, jak bardzo źle wygląda to nieszczęsne auto. Czy mogłaby mi pani wytłumaczyć jak trafić do tego warsztatu, a przy okazji znaleźć Macieja?- poprosiła. Na Gniewomira postanowiła nie zwracać uwagi. Nigdy nie czuła się tak nieswojo jak w jego towarzystwie.
– Z chęcią cię zaprowadzę- zapewniła staruszka z uśmiechem-tylko poczekaj na mnie na zewnątrz chwilkę, w porządku?
Lena skinęła głową niepewnie i, wymamrotawszy podziękowanie, wyminęła Gniewomira. Wyczuła momemtalnie, jak zesztywniał. Pokręciła lekko głową i skierowała swe kroki na zewnątrz.
-…prawie pewny, że ma blizny…- dobiegł ją jeszcze jego głos. Opuściła pospiesznie dom i zamknęła za sobą drzwi. Wtedy zatrzymała się gwałtownie i oparła o ścianę tuż obok nich. To o niej mówił? Odruchowo położyła dłoń w okolicach serca i lekko rozchyliła dekolt bluzki. O tak, wciąż tam były. Na swój upiorny sposób piękne. Rozchodzące się od serca wzdłuż tułowia i kończyn, a także także drugiej strony… Przełknęła ciężko ślinę. Przez chwilę wydawało jej się, że oto znowu leży ogłupiała z bólu, niemal całkiem oślepiona i pozbawiona słuchu. Nad nią majaczyły dwie ludzkie sylwetki, kobiety i mężczyzny, tylko tyle była w stanie stwierdzić, zarówno wtedy jak i dziś. A potem… Potem był bezczas. Obudziła się w szpitalu, gdzie w przerwach między podawaniem jakichś leków informowano ją, że to cud, że ma ogromne szczęście, że bardzo niewiele osób przeżywa bezpośrednie trafienie pioruna…
A wczoraj mało brakowało, żeby kolejny raz w nią uderzył. Chyba tylko fakt, że wszystko to działo się tak szybko spowodował, iż wspomnienia wtedy jej nie nawiedziły. I, naprawdę, wiele by dała, by nie wróciły już nigdy.
***
Idąc poboczem drogi, Lena rozglądała się z ciekawością dookoła. Dorota, jak starsza pani stanowczo kazała na siebie mówić, opowiadała jej, kto gdzie mieszka, jak wyglądają relacje między poszczególnymi rodzinami, a na koniec uraczyla ją opowieścią o tym, jak kilkaset lat temu powstały Weleszyce. Dziewczyna dzieliła swą uwagę między słowa Doroty, a swe otoczenie. Szczerze mówiąc, wioska wyszła zaskakująco nieźle na starciu z wichurą. Część dachów zostało uszkodzonych, wiele drewnianych ogrodzeń wiatr powyrywał z ziemi, ale poza tym nie wyglądało to źle. Lenie przemknęło przez myśl, że największe skupiska drzew są zbyt daleko, by się martwić, że któreś z nich, powalone przez wiatr, mogłoby upaść prosto na czyjś dom.
-…zbierać ludzi i z czasem powstała tu osada.- głos Doroty wyrwał ją z zamyślenia.
– Przepraszam, czy mogłabyś powtórzyć?- poprosiła Lena z zaklopotaniem.
– Powiedziałam, że żerca Welesa, aby podziękować swemu patronowi, zaczął skupiać wokół siebie ludzi, a gdy tylko było to możliwe, wszczęto budowę domów. Powiedz, zauważyłaś tu jakiś kościół?
– Kościół?- powtórzyła jak echo Lena i zmarszczyła lekko brwi.- To dziwne, ale nie.
– Bo też żadnego tu nie ma!- stwierdziła Dorota z satysfakcją. Młodsza towarzyszka spojrzała na nią ze zdumieniem.
– A tak.- w odpowiedzi na pytanie zawarte w jej spojrzeniu staruszka pokiwala głową.- Dziwi cię to, jak widzę.
– Owszem! Do tej pory każda mniejsza czy większa miejscowość, w której byłam, miała kościół. Choćby całkiem malutki.
– Ale my, kochanie, mamy tu świątynię o wiele piękniejszą od jakiegokolwiek kościoła. Gdy Lena spojrzała na nią ze zdziwieniem, Dorota przystanęła na chwilę, po czym najpierw spojrzała w stronę odległego lasu, by moment później unieść głowę i ramiona ku słońcu. Kiedy ponownie spojrzała na Lenę, ta patrzyła na nią z konsternacją.
– Cały świat nią jest.- wyjaśniła z uśmiechem.
– Modlicie się… do nieba i krzaków?- wydukała Lena.
– Rozumiem, że jesteś zaskoczona, ostatecznie niewielu nas jest w dzisiejszych czasach, niemniej jednak to za duże uproszczenie.- stwierdziła Dorota z westchnieniem.- A oto i warsztat.
Lena spojrzała we wskazanym kierunku; istotnie, były już na miejscu, a staruszka najwyraźniej zbierała się do odejścia.
– Doroto! Proszę jeszcze chwilę poczekać.- poprosiła. Gdy tylko ta się zatrzymała z pytającym wyrazem twarzy, dziewczyna zebrała się na odwagę.- Czym się naraziłam twojemu wnukowi?
Dorota westchnęła kolejny raz, lecz dużo ciężej. Przez dłuższą chwilę wpatrywala się w Lenę z głębokim namysłem, najwyraźniej intensywnie bijąc się z myślami. Wreszcie się poddała.
– Widzisz, zależy jak na to spojrzeć… Z jednej strony można powiedzieć, że znalazłaś się w złym miejscu i złym czasie, z drugiej jednak- że jesteś właśnie tam, gdzie powinnaś, ale powody nie należą do akceptowalnych. Leno… wybacz, jeśli poruszę drażliwy dla Ciebie temat, ale czy znalazłaś się kiedyś w środku konfliktu bliskich sobie osób, na przykład rodziców? Czy byłaś świadkiem albo i mimowolnym uczestnikiem ich małej wojny?
– Żeby to raz.- dziewczyna przygryzła wargę i opuściła wzrok. Gdy po chwili Dorota podeszła doń bliżej i delikatnie dotknęła jej policzka, spojrzała na nią ponownie, lecz z mieszaniną niepewności i smutku.
– Masz rodzeństwo?
– Tak. Starszego brata- cudownego, idealnego brata.- prychnęła Lena.
– Więc teraz wyobraź sobie, że wasi rodzice znowu się pokłócili. Jedno z nich chce mieć twego brata po swojej stronie, zaś drugie ciebie.
– I tak jest niby z Gniewomirem i ze mną?- spytała Lena.- To bez sensu. Widzimy się, że tak powiem, pierwszy raz w życiu.
– Jak mówiłam, miejsce i czas… Byłoby łatwiej, gdybyś wiedziała o nas więcej. Gdybyś wierzyła. Ale wieki wypierania wiary naszych przodków zrobiły swoje.- pokręciła głową ze smutkiem.- Mogę oczywiście powiedzieć ci, o co chodzi, ale pewnie mi nie uwierzysz. Nie teraz.
– Spróbuj.- zachęciła ją Lena.
– Spróbować zawsze można… Ale tobie nawet termin ”żerca” nic nie mówi. Przypuszczam, że z ”wołchwem” będzie podobnie?
– Jak tyle spółgłosek może występować obok siebie?- padło pytanie.
– Ha, czasem faktycznie sprawia to trudność. Niemniej, krótko mówiąc, żerca jest kapłanem, prowadzi obrzędy ku czci Bogów. Niegdyś mieli istotny wpływ na sprawy otaczającego ich świata. Wołchwowie są z kolei wybrańcami Welesa. Nie wszyscy są tacy sami, każdy z nich jednak posiada wiedzę i pewne dary. Wielu jest przede wszystkim wieszczami, jak Gniewomir. Co do pozostałych jego zdolności… Niestety jest to coś, co mogę ci zdradzić. Najistotniejsze jest jednak co innego.
– Co mianowicie?- spytała Lena. Słabo mi, pomyślała. Gdzie ja trafiłam?
– Wioska wzięła swą nazwę od Boga Welesa, jak już wiesz. I to ci, którzy stawiają go przed innymi, stanowią większość mieszkańców. Reszta czci przede wszystkim Peruna- to właśnie jego żerca ci pomógł. Choć ci dwaj Bogowie od zawsze ze sobą rywalizowali, perunowcy i welesowcy nie byli do siebie nastawieni tak… alergicznie, nawet tutaj. Ale coś się zmieniło. Ludzie stają się niespokojni. Gniewomir otrzymał znaki od Welesa… I jeśli się nie myli, Perun zamierza go usunąć. A teraz on przysyła tu ciebie, swojego wybrańca. Przykro mi, Leno, chciałabym zapewnić cię, że wszystko skończy się dobrze, ale obawiam się, że nie da się tego załagodzić i dojdzie do eskalacji konfliktu.
Już w momencie, gdy usłyszała, że jest ”wybrańcem”, zaczęła powoli się cofać. Z każdym kolejnym krokiem jej strach rósł. Żercy? Wołchwowie? Wojny Bogów? Nie dożyję jutra, jeśli zostanę u tych pomyleńców, przemknęło jej przez myśl. Nim Dorota zdążyła zareagować, Lena puściła się biegiem. Byle jak najdalej od tego przeklętego miejsca.
***
Zbyt późno uświadomiła sobie, że ucieczka do wielkiego, obcego lasu nie była najlepszym pomysłem. Powinnam była uciec, jasne, ale dopiero po odzyskaniu dokumentów. Może dałabym radę udać, że te brednie nie wytrąciły mnie z równowagi, przynajmniej przez chwilę, w tym czasie zabrałabym swoje rzeczy i pobiegła w stronę jakiejś innej ludzkiej, NORMALNEJ osady, pomyślała. Zbyt się jednak przestraszyła i zareagowała impulsywnie. A teraz zapowiadało się na to, że zgubi się w samym środku potężnego lasu. Chociaż nie, kogo ona oszukuje. JUŻ się zgubiła.
Przystanęła na chwilę i rozejrzała się. Gdzie nie spojrzeć, co za niespodzianka, drzewa. Było ich w tej okolicy tak wiele, że mimo pięknego, bezchmurnego dnia słońce nie było praktycznie w stanie się przebić, w efekcie czego było dość ciemno. Lena opadła z westchnieniem na zwalone przez wiatr drzewko i ukryła twarz w dłoniach. Co dalej? Bała się tam wracać. Ale czy miała jakiś wybór? A jeśli wszyscy mieszkańcy są równie pomyleni jak Dorota? Choć, wnioskując z jej słów, tak, są. Siedziała tak, starając się uspokoić, gdy poczuła mocny powiew wiatru. Odsunęła dłonie od twarzy i z przymkniętymi powiekami uniosła ją ku kolejnemu podmuchowi. Czując ciepło na skórze, otworzyła oczy. Targane wiatrem korony drzew rozchyliły się nieco, wpuszczając do samotni Leny promienie słoneczne. Zmrużyła powieki, gdy światło stało się zbyt intensywne; kiedy tylko ponownie się uspokoiło i zapadł przyjemny półmrok, zauważyła, że zza wyjątkowo dorodnego klonu wychodzi mężczyzna.
Ale cóż to był za mężczyzna! Gdyby Lena musiała określić go jednym słowem, wiedziała, jakiego by użyła: złocisty. Opadające w lokach na ramiona włosy, duże, migdałowate oczy, skóra na nieprzyzwoicie wręcz pięknej twarzy- wszystko to było mniej lub bardziej złote. Gdy tylko zdołała oderwać, z mocnym rumieńcem, oczy od jego oblicza, ze zdziwieniem zauważyła, że nieznajomy jest ubrany w dziwną w kroju białą tunikę i takie same spodnie. Spod nogawek których wystawały całkiem bose stopy. Gdy zaczął się do niej coraz bardziej zbliżać, wyciągnęła gwałtownie ręce przed siebie.
– Stój! Do którego Boga się modlisz!- krzyknęła. Nieznajomy roześmiał się.
– Do żadnego, to by było dziwne.-odparł. Jego głos kojarzył się Lenie z płynnym złotem, ale, co najważniejsze, brzmiał szczerze. Zastanawiając się czy nie robi błędu, skinęła niepewnie głową na znak, że przyjęła jego słowa.
– Mogę się dosiąść?
Przytaknęła ponownie. Mężczyzna zrobił jeszcze kilka kroków i usiadł nieopodal niej. Choć próbowała, nie potrafiła określić jego wieku. Sprawiał młode wrażenie, lecz to wszystko, co była w stanie stwierdzić. Mógł mieć zarówno siedemnaście, jak dwadzieścia siedem lat.
– Jesteś stąd?- spytała. Wzruszył niezobowiązująco ramionami.
– Boisz się?- odpowiedział pytaniem. Gdy zmarszczyła brwi, uśmiechnął się domyślnie.- Bez obaw, mogłaś trafić gorzej. A to miejsce… jest wyjątkowe.
– Wyjątkowo dziwne.-sprostowała.- Masz pojęcie, co się tu dzieje?
– W samej wiosce? Mniej więcej.
– Ja… trafiłam tu zeszłej nocy. Wszyscy czcą jakichś Bogów, co mi nie przeszkadza, ale jedna z kobiet… Ona zaczęła bredzić coś o wojnie. Między tymi Bogami. I że niby ja mam w tym odegrać jakąś rolę.- wyrzuciła z siebie. Nieznajomy przestał się uśmiechać. Z poważną miną spojrzał dziewczynie prosto w oczy.
– Widzę twój strach.- powiedział cicho.- I słyszę niezrozumienie w twoim głosie. To niedobrze. Zanim jednak rozjaśnię nieco sytuację…
W tym momencie ziemia lekko zadrżała. Po chwili znowu. Zaniepokojona Lena zaczęła się rozglądać, lecz nie była w stanie dojrzeć źródła tych odczuć. Rzuciła okiem na swego towarzysza, który, na powrót z uśmiechem, wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą. Również skierowała tam spojrzenie, nieznacznie się doń przysuwając. Po dłuższej chwili wypełnionej drżeniem ziemi i dziwnymi odgłosami zobaczyła, jak co mniejsze drzewa się odchylają na boki. Coś dużego powoli się do nich zbliżało. Gdy ziemia zaczęła drżeć coraz bardziej, Lena wstała. Nieznajomy chwycił ją za dłoń, zatrzymując w miejscu.
– Zaczekaj.- polecił. Gdy już nabierała tchu, by zaprotestować, ujrzała TO.
***
Maciej oderwał dłonie od dębu i głęboko się pokłonił. Towarzysząca mu dwójka, Radosław i Robert, stali w pełnym szacunku oddaleniu. Gdy tylko żerca zaczął iść w ich kierunku, usłyszeli niesamowicie głośny, pełen grozy krzyk. Spojrzeli po sobie i westchnęli z rezygnacją.
– To już trzeci idiota w tym tygodniu.- burknął Robert.
– Ta dzisiejsza młodzież… Kiedy oni wreszcie ogarną, że na terytorium leszego się nie zapuszcza?- dodał Radosław.
– Do tej pory zawsze był w miarę łagodny i tylko przeganiał intruzów.- uspokoił ich Maciej.- Poza tym mamy poważniejsze problemy. Perun do mnie przemówił.
Znieruchomieli i spojrzeli nań wyczekująco.
– Weles nie tylko ma zamiar zebrać popleczników i odesłać Peruna. On chce złamać zakaz Świętowita.
– Co?- zdumiał się Robert.- Chce opuścić Nawię? Ale po co? To zbyt ryzykowne!
Maciej pokręcił głową.
– To najpewniej wiedzieć będzie tylko Gniewomir.- powiedział i zacisnął usta w wąską kreskę. Zapadło ponure milczenie.
***
Gniewomir zamknął drzwi prowadzące do piwnicy na klucz. Chciał mieć pewność, że nikt nie będzie mu przeszkadzał. Następnie zszedł po wąskich stopniach, krok za krokiem, ostrożnie, pilnując by się nie potknąć i nie złamać karku. Owszem, chciał się spotkać z Welesem, ale nie w TAKI sposób. Stąpając ostrożnie przed siebie, z dłonią opartą o ścianę, dotarł do stolika, na którym już czekał na niego nóż i miseczka z ziołami. Wziął je, po czym, dokładnie odliczywszy kroki, przeszedł na środek pomieszczenia, tam gdzie miał znajdować się krąg. Usiadł w centrum po turecku, naczynie położył przed sobą, po czym wyciągnął tuż nad nie lewą dłoń i ją naciął. Przez chwilę czuł lekki, piekący ból. Odetchnął głęboko, schował nóż i wyjął z kieszeni zapałki. Odpalił jedną i wrzucił do miski. Chowając pudełeczko, zamknął oczy i zacisnął z całej siły w pięść zranioną dłoń. Pozwalal, by aromat ziół go otoczył.
Wiedział, czego może się spodziewać. Jeśli on mu odpowie, ujrzy w stojącym tuż przed kręgiem zwierciadle blade, wzbudzające strach męskie oblicze. Najpewniej starca, jak zawsze. Posępnego, majestatycznego starca na złotym tronie, ze złotą obręczą na głowie pokrytej siworudymi włosami, w czarnych szatach z narzuconymi na nie futrami.
Tak, ujrzy… Odkąd Weles wybrał go na swego protegowanego, Gniewomir nie widział- nie to, co większość ludzi. Ale zyskał coś o wiele lepszego. Kto by się bowiem, jego zdaniem, przejmował tym, że nie może zobaczyć zwykłego człowieka, skoro cały świat nadprzyrodzony był dlań tak widoczny?
– Gniewomirze.
Wołchw uniósł powieki. Tak jak przypuszczał, Weles objawił mu się w swej zwyczajowej postaci.
– Witaj, panie.- rzekł. Zauważył, że pod gładką maską opanowania jego rozmówcy czai się gniew. Właściwie nic dziwnego.
– Mój brat przysłał tu jeden ze swych pomiotów.- oznajmił sucho.- Widać ten żerca to dla niego za mało. Niech i tak będzie. Przyprowadź ją do mnie. Skoro Perun boi się, ha, Bóg Wojny!, stanąć ze mną twarzą w twarz, porozmawiam z nią. Nie pozwolę traktować się jak głupiego, bezużytecznego, NIEPOSŁUSZNEGO BOŻKA!- zagrzmiał. Zacisnąwszy dłonie na oparciach tronu, pochylił się lekko, z twarzą ściągniętą silnym gniewem.- Przyprowadź ją, to przyprowadzisz mi Peruna.
– Panie…-zaczął Gniewomir niepewnie- czy chcesz, żebym… zrobił coś, czego nigdy ode mnie nie żądałeś?
– A zrobiłbyś to?
Przez chwilę milczeli obaj. Weles wyglądał, jakby już ochłonął po swoim wybuchu i teraz z umiarkowaną ciekawością czekał na odpowiedź.
– Wiesz, że chcę służyć ci jak najlepiej- powiedział wreszcie wołchw- ale… Kiedy w końcu pójdę do Nawii, chcę uczynić to z czystym sumieniem, a nie będzie takie, jeśli zażądasz ode mnie ofiary z drugiego człowieka.
Weles wpatrywał się w chłopaka przez chwilę, nim w końcu walnął otwartą dłonią w oparcie.
– I dobrze!- zagrzmiał- Nie potrzebuję więcej nadgorliwców. A teraz rusz się, nim Perun najpewniej wyśle swojego bratanka po dziewczynę.
I wszystko ponownie zakryła ciemność.
***
– Co. To. Jest!- wrzasnęła Lena. Nieznajomy poklepał ją uspokajająco po ramieniu.
– Po prostu leszy.- odparł. Nowo przybyła istota była olbrzymia- głową sięgała niemal najwyższych gałęzi. Ciało, mniej więcej męskie, było chude i lekko pochylone ku przodowi. W większości było skryte pod brunatnymi łachmanami, tam jednak, gdzie tkanina go nie zasłaniała, można było dojrzeć pomarszczoną skórę na wpół pokrytą korą; starcza, posępna twarz wydawała się w miarę ludzka, lecz gąszcz siwych włosów przechodzący powoli w gałązki porośnięte liśćmi, upiorne, nienaturalnie ostre rysy twarzy i przede wszystkim jelenie poroże skutecznie negowały wrażenie człowieczeństwa.
Leszy przystanął i patrzył to na jedno, to na drugie.
– Witaj, stary przyjacielu!- odezwał się mężczyzna.- Nie musisz martwić się naszą tu obecnością, sama Mokosz utorowała drogę dziewczynie.
Leszy sprawiał wrażenie, jakby przez chwilę się zastanawiał. Nie minęło wiele czasu, gdy, najwyraźniej przekonany słowami towarzysza Leny, postanowił odejść, wydając przy tym kilka bliżej nieokreślonych pomruków.
– A teraz, jeśli jesteś gotowa, spójrz na mnie.- powiedział nieznajomy, gdy strażnik lasu zniknął im z oczu.
Poczuła nowe, jeszcze silniejsze uderzenie strachu. Z mocno bijącym sercem powoli odwróciła się ku niemu. I zaraz cofnęła, czując bijącą od niego falę gorąca. Obcy… Zmienił się. Powietrze wokół niego falowało, zaś cała jego sylwetka wręcz promieniała złocistą aurą. Oczy powoli przestały wydawać jej się ludzkie- źrenice i białka zaczęły tonąć w blasku gorejących niczym ogień tęczówek.
Lena po chwili zorientowała się, że jego sylwetka zamazuje jej się przed oczami. To stawał się humanoidalnym płomieniem, to znów wracał do swej niemal ludzkiej postaci.
Dziewczyna patrzyła na to z mieszaniną grozy i fascynacji.
– Kim ty jesteś?- wyszeptała. Po chwili znów wyglądał jak na początku.
– Ludzie nadają mi różne imiona.- odparł- Często jestem mylony lub utożsamiany z moim ojcem. Wysil pamięć, kiedyś gdzieś o mnie słyszałaś.
Wpatrywała się w niego przez chwilę w zamyśleniu, nim z zakamarków umysłu istotnie wypłynęło imię.
– Swarożyc.- powiedziała tylko.
***
Maciej wraz ze swymi pomocnikami ruszył w dół wzgórza. Każdy z nich był pogrążony w ponurych rozmyślaniach. Żerca próbował wyobrazić sobie, jak to wszystko może się dalej potoczyć. Wiedział, że wedle ich rachuby czasu kilka wieków temu Świętowit zakazał Welesowi pojawiać się na ziemi. Jeśli chtoniczny Bóg przejdzie do ich świata, najprawdopodobniej tylko sprowokuje tym swego ojca. Po co miałby to robić? Taka brawura nie pasowała do jego sposobu działania. Był chłodny, jego tok rozumowania zaś racjonalny i wyważony, dziwił się Maciej. Westchnął.
– Co zrobimy z Gniewomirem?- Robert przerwał ciszę. Maciej spojrzał na niego przez ramię.
– Weles będzie potrzebował go, by się tu zjawić.- odparł z namysłem.- Obawiam się jednak, że nawet jeśli nie byłby w stanie go tu sprowadzić, Weles znajdzie kogoś innego. Ostatecznie, wołchwowie są rzadcy, nie są jednak nie do zastąpienia.
– Przecież tak tego nie zostawimy!- uniósł się Radosław.
– Oczywiście- żerca pokiwał głową- ale musimy nad tym spokojnie pomyśleć. I zastanowić się, jak ta dziewczyna może nam pomóc. Zostawiać ją u niego… To byl błąd. Niewybaczalny błąd. Gdybyśmy tak szybko nie pobiegli do dębu…
Przystanęli naraz gwałtownie i popatrzyli po sobie. I, tchnięci tą samą myślą, ruszyli ku domostwu Gniewomira.
***
– Nie rozumiem.- jeknęła załamana Lena.- To wszystko nie może być prawdą. Jak?
– Jeśli chcesz, mogę powtórzyć.- powiedział Swarożyc.- Zjawiłaś się tu, gdyż Perun tego chciał. A chciał tego, ponieważ…
-… uważa, że ten wasz Weles zamierza zebrać popleczników i obalić Peruna. I że Gniewomir ma mu w tym pomóc. Oraz że ja mam coś z tym zrobić. Ciekawe co? Zasasynować tego wołchwa? Zejść do Nawii i grzecznie poprosić Welesa, żeby został tam gdzie jest? Przysięgam, jeśli jeszcze raz powiesz mi, że wierzysz w moją kreatywność, walnę cię tym głazakiem!
– Ci ludzie…- Swarożyc pokręcił głową.- A czy wiedziałaś, że dawniej przysięgano na Welesa?
– Co mnie to obchodzi!- wybuchnęła i zaraz opadła na ziemię, chowając twarz w dłoniach.
– Dlaczego sami czegoś z tym nie zrobicie? Co ja mogę?- głos jej się załamał. Poczuła, jak przy niej kucnął, po czym delikatnie położył jej rękę na ramieniu w geście pocieszenia.
– Leno, Świętowit dał swym dzieciom zwierzchnictwo nad światem, ale to ludziom go podarował.- powiedział łagodnie.- Działamy jak możemy, ale nie powinniście stać z boku. Zresztą nie jest ci chyba trudno wyobrazić sobie, jak będzie to wyglądać, jeśli wojna przeniesie się na ziemię? Posłuchaj… Weles nie jest złym, okrutnym Bogiem, choć wielu tak go właśnie widzi. Jest odpowiedzialny za wiele aspektów ludzkiego życia. Jak mówiłem wcześniej, to na jego imię przysięgano. To on pomaga zdobywać bogactwo, patronuje rzemieślnikom, obdarza artystów natchnieniem, to on zsyła mądrość ludziom, którzy jej potrzebują; poszukiwacze wszelakiej wiedzy i ci, którzy pragną oddać się magii także znajdują się pod jego pieczą. I wreszcie to do niego idą wasze dusze, gdy ciała umierają.
– Po co mi to mówisz?- spytała Lena unosząc ku niemu twarz. Swarożyc uśmiechnął się lekko.
– Byś wiedziała, jak jest. Weles różni się od Peruna, lecz nie jest ZŁY. On po prostu… czuje się zepchnięty na margines. I nie dziwię mu się. Niejeden widzi w nim jedynie jego wuja, nawet własny ojciec i brat.
– A czego tamten się dopuścił?- spytała. Promienny uśmiech Swarożyca przygasł znacznie.
– Czarnobóg podniósł rękę na brata. Chciał go zamordować.
– I co się z nim stało?
– Świętowit go przegnał, lecz gdzie- nikt tego nie wie. A potem pojawiliśmy się my.
Dziewczyna zamyśliła się.
– Coś, co rzuciłam w gniewie, może wcale nie być takie głupie, o ile tylko starczy mi odwagi i pomysłowości, by to przeprowadzić. I mnóstwa tupetu.- powiedziała wreszcie.
Swarożyc dosłownie się rozpromienił.
– Zatem zrób to, Leno.- rzekł i zniknął.
***
Gniewomir zmierzał ku domowi Macieja, jednocześnie zastanawiając się, co powie Lenie. Pewnie będzie stała pod drzwiami, obrażona na oschłość Gniewomira i niecierpliwie czekając na powrót żercy. Zacisnął szczęki, czując jak gniew zaczyna pulsować mu w ciele. Gdyby tylko wiedział, gdyby się domyślił… Nie wypuszczałby jej.
– Gniewomirze.- usłyszał za sobą starczy głos. Odwrócił się i spojrzał prosto w oczy swojej Doli.
– Zostawiłaś ją samą?- spytał, czując jak gniew z niego uchodzi, zastąpiony przez chłód niepokoju.
– Idź do lasu.-odpowiedziała- Jest wystraszona. Zdezorientowana.
– Weles chce ją widzieć. MUSI się z nią widzieć. A ty ją wystraszyłaś, mówiąc prawdę?- domyślił się. Dola spojrzała na niego spokojnie.
– Nie chcę tego konfliktu. A ona może pomóc go zażegnać.- oznajmiła.
Wołchw wymamrotał pod nosem kilka niecenzuralnych słów pod adresem Doli, które wiedzą lepiej, po czym zawrócił w stronę boru.
Gdyby był zwykłym lasem, miałby duże trudności w poruszaniu się w nim. Ale stary świat, ich świat, nie odszedł. W tym potężnym, mrocznym lesie roiło się od nadprzyrodzonych istot i miejsc. A sama Lena… Ach, ona promieniowała energią, z której nawet nie zdawała sobie sprawy. Znalezienie jej nie będzie takie trudne. Problemy się zaczną, jeśli wpierw zrobi to Maciej. Miałem ją, i to na wyciągnięcie ręki, złościł się Gniewomir. Oby udało mu się naprawić ten błąd.
Jakiś czas później dotarł do obrzeży lasu. Nabrał głęboko w płuca świeżego powietrza. Intuicja podpowiedziała mu, gdzie iść teraz. Robił krok za krokiem, pokonywał kolejne przeszkody powoli i wytrwale, mając w umyśle tylko jeden cel. Szybko zorientował się, że dziewczyna wybrała najgorszą drogę z możliwych. W całym borze było mnóstwo dziwnych miejsc, roiło się od magicznych istot… A ta wybranka Peruna jak na złość poszła trasą, gdzie nie było ani jednego, ani drugiego.
Gdyby była zwykłą kobietą, mógłby mieć poważne problemy, by ją odnaleźć. Czuł jednak, z każdym krokiem, że jest coraz bliżej. I… Zatrzymał się. A niech to! Żerca również.
***
Lena wstała na drżących nogach i otrzepała spodnie z ziemi. Jedna gorączkowa myśl goniła drugą. Tak jak zadeklarowała Swarożycowi, chciała porozmawiać z Welesem. Pomysł tyleż heroiczny, co ryzykowny. Oczywiście sama tego nie zrobi, nawet nie wiedziałaby, jak się do tego zabrać. Będzie jej potrzebny Gniewomir. A ponieważ ona mu nie ufa i, szczerze mówiąc, trochę się go boi, nie pójdzie doń sama. Wiedziała, gdzie mieszka Maciej. On jej pomoże. A jeśli go nie zastanie, poczeka tak długo, jak to będzie konieczne.
– Mokosz…-zaczęła niepewnie- Jeśli to naprawdę ty mnie tu przyprowadziłaś, pomóż mi znaleźć drogę powrotną, żebym zrobiła to, co należy.
Odpowiedział jej szum wiatru. Niepewna, czy ma to rozumieć jako jakąś odpowiedź, zdecydowała się ruszyć najprzystępniej wyglądającą trasą. Co jakiś czas musiała zawracać, kluczyć między zaroślami, szukać nowych ścieżek, ale mimo to zdołała posuwać się do przodu. Nie potrafiła stwierdzić jak długo tak szła, gdy coś usłyszała. To mogło być jakieś zwierzątko, przypadkowy spacerowicz, może znowu leszy, cokolwiek… Niemniej jednak nie zamierzała stać tak na widoku. Wskoczyła za najbliższe drzewo, przykucnęła w zaroślach i zamarła. Po chwili jej oczom ukazało się trzech mężczyzn, młodych, najpewniej koło trzydziestki. Ale to jeden z nich zwrócił jej szczególną uwagę. Nie tylko był najwyższy, był również nietypowo, jak dla niej, odziany. Biała szata opadała mu praktycznie do kostek; w pasie była przewiązana ciemnoczerwoną szarfą. Na obrzeżach rękawów, dekolcie i rąbku wyhaftowano czerwone wzory, które nic Lenie nie mówiły. Mężczyzna miał na szyi jakiś srebrny wisior; opadające do łopatek gęste, jasne włosy jakoś związał. Broda tego samego koloru została zapleciona w schludny, niezbyt długi warkoczyk. Mężczyzna wyglądał na przemęczonego i zmartwionego, podobnie jak jego towarzysze.
Wtem usłyszała nad głową popiskiwanie. Spojrzała spanikowana do góry, prosto w ciemne, paciorkowate oczka wściekle rudej wiewiórki.
Boże, miej litość.
Zwierzątko zaczęło biegać wokół pnia dziko podekscytowane, zwracając tym samym uwagę trzech wędrowców. Zatrzymali się, a ich wzrok prześlizgiwał się od wiewiórki do zarośli. Ten w białej szacie, kojarzący się Lenie z wikingiem, mimo jej wysiłków ją wypatrzył, i to dość szybko. Zrezygnowana, wstała. Zdradziecka wiewiórka uciekła. Rudym naprawdę nie można ufać, pomyślała dziewczyna.
– Lena!- wykrzyknął nieznajomy. Zauważyła, że pozostała dwójka odetchnęła z ulgą.- Bogom niech będą dzięki! Myślałem że wciąż jesteś u wołchwa. Jestem Maciej, żerca Peruna. To ja cię wyciągnąłem z auta. To są Radosław i Robert, zawsze mogę liczyć na ich pomoc.
– Maciej?- Lena poczuła, jak z serca spada jej olbrzymi ciężar. Wyszła zza drzewa.- Musisz… Musisz iść ze mną. Przykro mi, ale trzeba wrócić do Gniewomira.
Zanim ktokolwiek zdążył przezwyciężyć zdumienie i się odezwać, z drugiej strony wyłoniła się kolejna postać. Tak oto Lena znalazła się między wysłannikami Peruna, a Welesa.
***
Przez dłuższą chwilę cała piątka trwała w bezruchu i absolutnej ciszy. Słyszeli jedynie szum wiatru poruszający zaroślami, dalekie porykiwanie jelenia, jakiegoś pracowitego dzięcioła… Zwykłe odgłosy lasu.
– No, więc jesteśmy w komplecie.- zauważyła Lena, siląc się na nonszalancję. Wyszło dość marnie, zważywszy jak głos załamał jej się pod koniec zdania.
– Raczej w nadkomplecie.- odparł Gniewomir, kierując wyblakłe spojrzenie gdzieś w stronę perunowców.
– Zgadzam się.- warknął Maciej, patrząc na wołchwa.
Lena nabrała głęboko powietrza w płuca i powoli je wypuściła. Serce tłukło jej się w piersi niemiłosiernie, bała się, że za chwilę z niej wyskoczy. Położyła tam dłoń i rozmasowała.
– Proszę, was wszystkich.- powiedziała- Nie znam się na Bogach tak jak wy, w zasadzie całkiem niedawno nawet w nich nie wierzyłam. Wciąż nie do końca jestem przekonana, że to nie jest sen. Ale jedno rozumiem aż za dobrze. Konflikt Bogów to konflikt ludzi. Wszyscy na tym ucierpimy. Mam fatalne relacje z rodziną, w zasadzie mogę chyba stwierdzić, że nie chcą mnie znać. Przyjaciół prawie nie mam, a także, co jest całkiem żałosne, nie mam perspektyw na to, że sama założę kiedyś rodzinę. Ale nie chcę, mimo że nienawidzę swojego życia, nawet wyobrażać sobie, co stanie się z tym światem, jeśli wszyscy Bogowie zaczną ze sobą walczyć. Po prostu nie mogę. A wy? Zapomnijcie na chwilę o swoich Bogach i o tym, kto ma rację. Pomyślcie czy warto toczyć tę wojnę? Pomyślcie o rodzinach na całym świecie, o SWOICH rodzinach.
Po jej przemowie zapadła cisza. Lena patrzyła to na Macieja i jego towarzyszy, to na Gniewomira. Widać było, że stracili nieco ze swej zawziętości. Niemniej jej słowa nie przekonały ich całkowicie.
– Masz dobre serce, Leno- powiedział w końcu Maciej- ale kierujesz swe słowa do niewłaściwych ludzi. Perun istotnie nie chce szkodzić ludziom, pragnie pokoju. Chce, by dobrze powodziło się zarówno Bogom, jak i ludziom pod jego opieką. To Weles chce zaburzyć obecny porządek rzeczy.
– Kłamstwo!- niemal wypluł z siebie poczerwieniały z gniewu wołchw.- Podłe kłamstwo żercy Boga bojącego się potęgi swego brata! Weles chce jedynie tego, co mu się słusznie należy, pragnie mieć pieczę nad swoją i tylko SWOJĄ domeną! Jest mądry, hojny i łaskawy, a nie głupi, chciwy i okrutny!
-Tak słyszałam.- wtrąciła Lena. Gniewomir już nabierał powietrza, by kontynuować swą tyradę, ale umilkł gwałtownie słysząc słowa dziewczyny.
– Od kogo?- spytał i zaraz sam sobie odpowiedział.- Ona ci powiedziała.
– Ona?- zdziwiła się Lena. Och, ma na myśli babcię.- Nie, zresztą nieważne.
– Wręcz przeciwnie- nieoczekiwanie głos zabrał Robert- czyżby Weles wysłał do ciebie jeden ze swych pomiotów?
– JA… TO… ZROBIŁEM…
Zamarli. To nie był ludzki głos. To nie był nawet głos brzmiący jak grzmot. To był GRZMOT, który dało się w jakiś dziwny sposób zrozumieć. Unieśli głowy. Piękne, błękitne niebo z kilkoma ledwie obłokami gwałtownie pociemniało; potężne chmury koloru grafitu napłynęły ku sobie.
Po nieboskłonie przetoczyła się najpierw jedna błyskawica, potem druga. Zerwał się gwałtowny wiatr, pojawiły się kolejne gromy. Nim Lena zdążyła jakkolwiek zareagować, najjaśniejszy z nich skierował się ku ziemi, niemal w stronę dziewczyny. Gniewomir doskoczył do niej i szarpnął w swoją stronę. Wpadłszy mu w ramiona, schowała twarz w kołnierz jego koszuli, czując jak uderzająca w ziemię błyskawica niemal ją oślepia. Gdy wszystko ucichło, z wahaniem oderwała się od wołchwa i spojrzała w miejsce, gdzie ugodził grom.
Tam, na samym środku, stała para- potężny mężczyzna i wysoka, dostojna kobieta. Mężczyzna miał na głowie solidną, kunsztownie zdobioną złotą obręcz; o kilka tonów jaśniejsze zarówno włosy jak i broda opadały mu do piersi. Miał na sobie bardzo podobne szaty co Maciej, lecz ich barwy wydawały się o wiele żywotniejsze. I, tak jak wtedy Swarożyc i teraz jego towarzyszka, był boso.
Majestatyczna kobieta z kolei robiła… piorunujące wrażenie. Z uderzająco urodziwej twarzy patrzyły na nich lodowato błękitne oczy; złocistorude włosy zaplecione w dwa warkocze i spięte srebrnymi pierścieniami opadały jej aż do kolan. Piękna, liliowa suknia z mnóstwem misternych haftów skrywała niewątpliwie bardzo kształtne ciało.
Nowo przybyli popatrzyli na zebranych. Maciej, Radosław i Robert padli na kolana, składając pełen szacunku pokłon. Lena wciąż była oszołomiona, zaś Gniewomir wyraźnie pobladł.
– Wstańcie.- przemówiła nieznajoma. Głos miała mocny i dźwięczny. Perunowcy wstali z wahaniem. Lenę coś tknęło. Było… To już kiedyś było… Pamiętała te… prezencje. Pamiętała ten głos.
– To was widziałam.- powiedziała cicho- Kilka lat temu.
– Tak.-odparł mężczyzna- Otrzymałaś moje błogosławieństwo.
– Perun?- spytała słabym głosem. Gdy ten kiwnął głową, powoli przeniosła wzrok na kobietę.- Ale… Kim pani jest?
– Różnie mnie nazywają, moja droga, zależy kogo spytasz. Dla większości tutejszych ludzi jestem Perperuną lub Dodolą.
– Cóż… Nie sądziłem, że pojawisz się tu osobiście, Gromowładny Boże.- odezwał się Gniewomir. Jego twarz była teraz maską doskonałej obojętności.- To wielki zaszczyt.
-… powiedział wołchw.-odparł Perun- Daruj sobie te słowa, Gniewomirze, wiem o twej lojalności względem Welesa i rozumiem także, co czujesz do reszty z nas. Nie planowałem się tu pojawiać. Sądziłem, że wysłanie Swarożyca będzie dobrym pomysłem. Ale on jak zwykle okazał się zbyt… empatyczny.
– Cóż, wdał się w ojca.- stwierdziła Dodola sucho. Jakby w odpowiedzi na jej słowa zza chmur. Wszyscy poczuli łaskoczące muśnięcie ciepła. Lena odniosła absurdalne wrażenie, że swarożycowi rodzic chciał w ten sposób bezczelnie odpowiedzieć Bogini. Ta z kolei rzuciła mu krzywy półuśmiech.
– I co teraz?- spytał zaczepnie Gniewomir.- Dwoje Bogów, jeden żerca i jego pomocnicy… Nie mam szans z wami wszystkimi, prawda?
– Proszę, przestańcie już! Dość!- zawołała Lena.- Perunie, błagam! Nie ciągnijcie tego konfliktu!
– Nie ja go zacząłem- odpowiedział spokojnie Perun, patrząc na wołchwa- ale ja go mogę skończyć.
Wyciągnął dłoń w jego stronę, co widząc, Lena zasłoniła Gniewomira własnym ciałem.
– Co ty robisz, głupia kobieto!- syknął jej zza pleców wołchw.
– Przymknij się.- rzuciła półgębkiem, na głos zaś powiedziała:
– Proszę was jeszcze raz… Perunie, Dodolo… Maciej mówił, że chcecie pokoju.
– Chcemy.- odparła Bogini chłodno.
– Gniewomir twierdzi, że chcesz usunąć brata. Maciej twierdzi, że on chce usunąć ciebie. Każdy z nich jest przekonany, że to patron tego drugiego zaczął konflikt. Jak to wytłumaczycie? I czemu Świętowit, jako ojciec Bogów, czegoś z tym nie zrobi, nie będzie mediatorem? Przecież to takie proste rozwiązanie!
– Nie… do… końca.- powiedziała powoli Dodola. Spojrzeli po sobie z Perunem i niemal niedostrzegalnie skinęli głowami.- Jego… nie ma.
– Co to znaczy?!- wydobyłosię ze zdumionych pięciu ludzkich gardeł.
– Nie żyje?- wyszeptał Maciej. Perun pokręcił głową.
– On odszedł. Nas nie można zabić. Świętowit setki lat temu po prostu przepadł. Ostatni raz widziano go, gdy zakazał Welesowi pojawiać się na ziemi.
– A Weles cały czas myślał, że Świętowit gdzieś tam jest i pilnuje tego wszystkiego…- powiedział zamyślony Gniewomir. Perun i Dodola wbili w niego ostre spojrzenia. Powiało chłodem, w przenośni i dosłownie.
– Dlatego nie mogłem i wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego myśląc tak, a nie inaczej, był skłonny zaryzykować jego gniew.- powiedział Perun.- Ale…
– Weles nie chce wracać na ziemię, nigdy tego nie planował!- warknął wołchw- A nawet gdyby zamierzał złamać zakaz, to tylko dlatego, że mogłoby mu to jakoś pomóc w obronie, a nie po to, by obalić ciebie!
– Ale… Gdyby tu przybył, czysto hipotetycznie, co by się stało?- spytała Lena ostrożnie.- Nic? Czy też może Świętowita wyciągnęłoby to z miejsca, gdzie jest teraz?
– Trudno powiedzieć, zważywszy że nie wiemy, co to za miejsce.- odpowiedziała cicho Dodola.
– Posłuchajcie… Nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś tu jest mocno nie tak. Że to jakieś paskudne, ogromne nieporozumienie. Skąd w ogóle wzięły się te sprzeczne informacje?- spytała dziewczyna.
– Lojalni słudzy Welesa donieśli mu o planach brata.- odparł z godnością wołchw.
Gdy Lena spojrzała na Bogów pytająco, Perun odparł:
– Ja również mam swoje źródła.
Westchnęła ciężko. Naszły ją bardzo, bardzo złe przeczucia.
– Załóżmy, że doszłoby do wojny między wami- zaczęła – wtedy Weles zebrałby swoje siły, a ty swoje, Perunie. Czy ktoś odmówił wzięcia udziału w tej wojnie?
– Swaróg i Mokosz.- odpowiedział Perun- Chors się wahał.
– Więc, jak mówiłam, doszłoby do wojny. Powykańczalibyście się nawzajem i, prędzej czy później, także nas. Tych troje umyłoby od tego ręce. Świat Bogów znacznie by zubożał.
– Weles nie musiałby fatygować się na ten świat.- rzekła Dodola.- To nierozsądne.
– Właśnie!- podchwyciła Lena.- A Weles tak nie postępuje, prawda? Nie ryzykowałby.
– Zwłaszcza że Świętowit to jedyny Bóg tak naprawdę zdolny przeciwstawić się potędze wszystkich innych, gdyby musiał, a co dopiero samego Welesa.- odezwał się Maciej.- Jedyny, który przegnał i który jest w stanie pokonać Czarnoboga. Jedyny, który wciąż mu zagraża…
Obecni na polanie ludzie wciągnęli gwałtownie powietrze, rozumiejąc, dokąd to zmierza.
– A to sku…- zaczął Gniewomir, lecz dalsza część jego wypowiedzi zginęła w stłumionym jęku bólu, gdy łokieć Leny spotkał się z jego brzuchem.
– Czarnobóg.- powiedział Perun lodowatym tonem- Ten przeklęty wygnaniec.
– I nagle Weles przestaje być tym najgorszym, co?- wycharczał Gniewomir.
– Gdzie on jest? Skąd działa?- pytała Lena- Swarożyc mówił, że nikt tego nie wie… Ale musi być jakiś sposób, by go wytropić. Nie, wybacz, Gniewomirze, używając Welesa jako wabika na Świętowita, co z kolei ściągnie Czarnoboga.
Perun i Dodola westchnęli.
– Białobóg- Świętowit… I znowu on.- powiedziała Bogini.- To wreszcie ma sens. To… zmienia postać rzeczy. Wszyscy powinni wiedzieć.
– Przede wszystkim Weles.- odparł Perun- Znajdziemy jakiś sposób, by pozbyć się Czarnoboga na dobre. I by ściągnąć tu ojca.
– Czarnobóg, gdy się dowie, że jego plan się nie powiódł, wymyśli zaraz coś innego.- powiedział Maciej- Niech to… Weles prawdopodobnie naprawdę nie chciał łamać zakazu, ale Czarnobóg musiał mieć w zanadrzu coś, co by go tu przyciągnęło.
– Poinformować, odnaleźć, przywrócić, usunąć.- wymruczała Lena.- Co może pójść nie tak?
Perun uśmiechnął się złowrogo.
– W pierwszej kolejności? Rozmowa z moim bratem.
Rozłożył szeroko ramiona, zaś chwilę potem zostali uwięzieni w klatce z błyskawic.
– Dlatego… będziemy z nim rozmawiać bardzo spokojnie i dyplomatycznie. Wszyscy.
Gdy natężenie piorunów osiągnęło swoje apogeum, nastąpiła potężna implozja. Na polanie po obecności ludzi i Bogów pozostało jedynie wspomnienie.
Autor: Anna Bujnicka
Praca na I konkurs opowiadaniowy Słowiański Bestiariusz.