Najkrótsza noc
Najkrótsza noc
Dwie pary bosych stóp poruszały się lekko, zwinnie, można by wręcz powiedzieć, że eterycznie. Biała sukienka wirowała delikatnie, koszula nadymała się od ciepłego, letniego wiatru. Długie, ciemne niczym skrzydło kruka włosy prawie dotykały wysokiej, jasnej trawy.
Panowała letnia noc, najkrótsza noc w roku.
W ową ciepłą, letnią noc dwie pary bosych stóp wykonywały zgodny, harmonijny taniec.
Nie zdziwiła się, gdy po zawędrowaniu z dala od ogni i świateł wioski, trafiła na tę ukrytą za lekkim wzniesieniem, niedaleko szemrzącego strumyka polanę.
Nie zdziwiła się, gdy na środku owej polany zobaczyła młodzieńca. Podejrzewała, że nie tylko ją znużyły zabawy i poczuła chęć pobycia w samotności. Gdy młodzieniec wyciągnął do niej zachęcająco rękę, podeszła. Bez wahania.
Zdziwiła się, dopiero gdy była już o dwa kroki od niego. Nie znała go, a we wiosce wszyscy się znali.
Jednak była ciepła, letnia noc, najkrótsza noc w roku. W tę noc nic złego nikomu nie mogło się stać.
Tańczyli, a radosne dźwięki gęśli dobiegające z wioski przygrywały im.
Tańczyli, a wysoka trawa tańczyła z nimi.
Dwoje maluchów siedziało na sienniku w izbie i rozmawiało cicho. Nie musieli się co prawda obawiać tego, że ktoś ich posłyszy, bowiem mieszkańcy wioski byli zajęci wesołą zabawą, a na nich, zamkniętych w izbie krnąbrnych dzieci, nikt nie zwracał uwagi.
Gdyby ktoś jednak był z nimi w malutkim pokoiku, zauważyłby, że jedno z dzieci jest wyraźnie podekscytowane, drugie natomiast powściągliwe. Ze skwaszoną miną patrzy na swojego kolegę, ten jednak nie ustaje w próbach przekonania go do czegoś.
Dzieci rozmawiały. W końcu jeden z malców położył się na sienniku i przykrył cienkim kocem. Drugi zaś, który wcześniej był tak rozemocjonowany, teraz ostrożnie podszedł do okna. Uchylił przymknięte tylko okiennice i wysunął się na zewnątrz.
Po chwili oddalał się już od domu w stronę najbardziej oddalonych ogni.
Karczmarz siedział przy chyboczącym się stole ustawionym niedaleko jednego z ognisk. Bezwiednie obracał w dłoniach kufel z ciemnym piwem, a palec z żelaznym pierścieniem wystukiwał od czasu do czasu rytm na glinianym naczyniu.
Siedział zamyślony, a gdyby ktoś w tym czasie zechciał spojrzeć na twarz owego rosłego człowieka, w jego oczach nie dostrzegłby ani odrobiny emocji.
Ale nikt tego nie ujrzał. Kiedy obok niego zjawiła się młoda, wesoła kobieta, w jego oczach od razu zabłysły ogniki radości.
Skoczna piosenka dobiegała swojego końca, gdy młodzieniec powoli, zdawałoby się, że widać w tym geście nawet cześć, odkładał dziewczynę na ziemię. Trawa ugięła się pod jej ciężarem, ciemna fala włosów rozsypała wokół głowy. Oczy miała zamknięte, a rysy twarzy wygładzone.
Wydawać by się mogło, iż ta piękna dzierlatka śpi. Być może zbytnio znużyła ją noc pełna zabawy. Ale w tę noc spali tylko ci, którzy wypili zbyt dużo piwa i legli pod stołem.
Jednak to, że dziewczyna nie przebywała już na tym świecie zdradzała głównie wąska stróżka krwi wypływającej z ust, płynącej przez szyję, dekolt oraz barwiącą biały materiał sukienki na ciemną czerwień.
Młodzieniec odszedł parę kroków od ciała. Spojrzał ku światłom wioski.
Bose stopy postępowały lekko, acz pewnie. Prosto w stronę chałup.
Na ustach młodzieńca wykwitł uśmiech. Bardzo brzydki uśmiech.
Mały, najwyżej siedmioletni chłopiec prześlizgiwał się pomiędzy stołami, pochodniami oraz ludźmi. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Podszedł do stołu, przy którym nikt obecnie nie przebywał. Sięgnął po kufel pełen piwa, pociągnął mały łyczek. Maluch zakrztusił się, przez dłuższą chwilę nie mógł złapać tchu. Gdyby ktokolwiek się nim opiekował, może kogoś by to zmartwiło, może ktoś podbiegłby, zdenerwowany. Jednak chłopcem nikt się nie zajmował, a on po chwili poszedł dalej.
Karczmarz i jego młoda żona siedzieli razem przy stole. Rozmawiali, słuchali piosenek oraz radowali się świętem.
Kobieta, przytulając się do boku swego męża, poprosiła o opowiedzenie historii o jednym z demonów. Lubiła słuchać opowieści i legend, a jej wybranek był w tym dobry jak mało kto.
Rosły człowiek zaczął więc mówić. Opowiadał o upiorze, o tym, jak pokonać go można jedynie żelazem; o tym, jak upiór może przebywać w dwóch postaciach jednocześnie, w jednej jednak tylko zachowując swoją nieziemską postać, a gdy jego słuchaczka odwróciła na chwilę wzrok, uśmiechnął się chytrze.
Tak, jakby cieszył się z tylko sobie rozumianego żartu.
Gdyby mężczyzna idący ulżyć pęcherzowi, by móc dalej rozkoszować się piciem, wybrał drzewo oddalone zaledwie o parę kroków od tego, które wybrał w istocie, zobaczyłby chłopca, najwyżej siedmioletniego. Chłopca opartego o pień drzewa, z zamkniętymi oczami. Wyglądającego, jakby spał. Z pojedynczą stróżką krwi spływającą z ust.
Jednak mężczyzna nie zobaczył tego. Był tak pijany, że ledwo widział drzewo, przed którym stał. Chłopiec leżał parę kroków od niego, a kroki jego oprawcy rozbrzmiewały cicho.
Piękna żona karczmarza, obarczona nową wiedzą zawędrowała bliżej źródła zabawy w poszukiwaniu nowego kufla napitku dla męża. Jej nadgarstek pobrzękiwał żelaznymi bransoletami obijającymi się o siebie.
Młodzieniec wychynął zza skraju lasu. Zobaczył rosłą, zgarbioną postać siedzącą przy stole w nieznacznym oddaleniu od reszty. Uśmiechnął się powoli. Bardzo, ale to bardzo brzydkim uśmiechem.
Szybko wmieszał się w tłumek. W półmroku nikt nie zorientował się, że jest to ktoś nieznajomy. Ludzie wciskali mu do rąk gliniane naczynia z piwem, śmiali się.
A on konsekwentnie zmierzał w stronę, gdzie widział młodą kobietę z pustym kuflem w ręku. Już po chwili był w zaułku za jej plecami, już sięgał po nią rękoma.
Mogłoby się wydawać, że w tej sekundzie los kobiety został przesądzony i przypieczętowany.
Ale kobieta nie była głupia. Gdy młodzieniec okazał jej swe prawdziwe oblicze, w mgnieniu oka przyłożyła mu do twarzy żelazne bransolety. Zaczął krzyczeć, poluzował uścisk, a ona wyrwała się i pobiegła do ludzi.
Kobieta nie była głupia, ale o młodzieńcu też by nie można tego powiedzieć. Uśmiechając się, nadal się uśmiechając, mimo potwornie oparzonej twarzy, przyciągnął ją z powrotem do siebie.
Gdy wieśniacy wreszcie nadbiegli, na ziemi w zaułku leżały dwa ciała. Jedno należało do niegdyś wesołej, miłej kobiety, żony karczmarza, który niedawno przybył do tej wioski. Drugie zaś do nieznajomego młodzieńca z oparzeniami na rękach, nogach i twarzy. Obok niego leżały wielkie ilości żelaza.
Następnego dnia odbył się pogrzeb. W ziemi spoczęły ciała dzierlatki, małego chłopca oraz żony karczmarza. Nieznajomego na wszelki wypadek spalono, a jego prochy zagrzebano cztery metry pod ziemią.
Tego samego dnia, gdy słońce chyliło się ku widnokręgowi, karczmarz wsiadł do chyboczącej się, niepewnie stojącej na wodzie łódki. Wcześniej wyjaśnił wieśniakom, że nie mógłby wytrzymać w tym samym miejscu, miejscu, gdzie zginęła jego żona. Powiedział też, że chce kontynuować swoje dzieło gdzieś indziej, może w mieście. Jakie to było dzieło, wieśniacy nie wiedzieli.
A gdy karczmarz zaczął wiosłować, z każdą chwilą oddalając się coraz bardziej od wioski, na jego ustach wykwitł uśmiech.
Bardzo, bardzo brzydki uśmiech.
Autor: Ewelina Demel
Praca na I konkurs opowiadaniowy Słowiański Bestiariusz.
One thought on “Najkrótsza noc”
kiedyś wszyscy pili piwo- miało mardzo mało procentów, więc zaksztuszenie się 7 latka jest mało prawdopodobne, chyba że ot tak się zadławiłby się płynem…