Za nas i za tych, którzy odeszli
Za nas i za tych, którzy odeszli
Nadchodził zmierzch, słońce powoli chowało się za górami wznoszącymi się dumnie na północnym widnokręgu. Ostatnie promienie słońca oświetlały Targanice, średniej wielkości, mało znaną wioskę. Wioskę, która do końca normalna nie była. Niejednokrotnie mieszkańców tego miejsca spotykały dziwne zdarzenia. Caryl młody niezbyt wysoki, dobrze zbudowany, młodzian o przydługich blond włosach i szarych oczach był jednym z jej mieszkańców. Znali go wszyscy w wiosce, głównie z bycia leniem unikającym pracy, nie martwiący się niczym i nie zwracającym uwagi na nikogo. Pomimo swej opinii był bardzo bystry i niejednokrotnie pokazywał, że potrafi ciężko harować i przejmować się nie tylko rzeczami dotyczącymi tylko jego. Właśnie dziś kończył piętnaście lat. Biegł on prędko niczym strzała do domu myśląc jedynie o pysznej kolacji, którą miała przygotować jego matka z tej okazji. Wbiegł z hałasem do sieni i krzycząc oznajmił swój powrót. Nikt jednak nie odpowiedział. Młodzieniec myśląc, że może rodzice już śpią lub odpoczywają entuzjastycznie pobiegł sprawdzić gdzie są i wypytać ich o upragniony posiłek. Nie trwało to długo, gdy tylko wszedł do pomieszczenia, które zajmował jego dziadek, znalazł rodziców, ale nie towarzyszył już temu wcześniejszy entuzjazm. Rodziciele siedzieli przy łóżku chorego staruszka z przygnębionymi minami.
-Z dziadkiem jest coraz gorzej. Dziś już nawet nie wstał z łóżka. – Szepnęła cicho matka.
-Dziadku. Dziadku Bolemirze. Jak się czujesz? – Rzekł wnuczek a po jego ubrudzonej twarzy wprost na poszarpane ubranie spłynęły łzy.
-Zostawcie nas samych. – Wykrztusił z siebie staruszek
Rodzice opuścili pokój niechętnie, dziad Bolemir był postacią tajemniczą nawet dla bliskiej rodziny. Gdy tylko wychował dzieci na tyle by mogły sobie same poradzić, spakował tobołek i wyruszył w podróż, nikt nie wie gdzie i nikt nie wie po co. Wrócił do rodzinnej wsi gdy jego wnuk miał już 9 lat. Był stary, chudy, z długą brodą, błędnym spojrzeniem i bez niczego, więc matka Caryla przyjęła go do domu. Wielu ludzi uważało go za człowieka szalonego i niespełna umysłu. Tak jednak nie było. Dziadek Caryla w podróży zdobył nie małą wiedzę, którą w tajemnicy przekazywał wnukowi z którym spędzał wiele czasu.
-Co chcesz dziadku? Co jest tak poufne, że kazałeś rodzicom wyjść? – Spytał Caryl.
-Czuje, że już niedługo umrę. Dlatego chciałbym przekazać ci mój największy sekret, to właśnie dla tej chwili uczyłem cię wszystkiego co sam umiem. – Wyszeptał dziadek
-Cóż to za sekret? – Na twarzy Caryla pojawiło się zdumienie.
-Pod moim łóżkiem są luźne deski, pod nimi schowana jest księga, którą poznać możesz tylko ty i tylko ty możesz wiedzieć o jej istnieniu. Wyciągniesz ją dopiero po mojej śmierci.
-Co? Co to za księga, czemu ona jest taka ważna?
-Jest w niej spisane wszystko na temat otaczających nas sił. Znajdziesz w niej opisy wszelkich stworzeń, o których istnieniu nawet nie myślałeś, ale także arkany zapomnianych już sztuk.
-Nic z tego nie rozumiem. Po co mi to i dlaczego tylko ja mogę o niej wiedzieć, a reszta rodziny nie? Nawet mama. Dlaczego?
-Wszystkiego dowiesz się, gdy już dostaniesz księgę w swoje ręce. A teraz daj mi odpocząć, ta rozmowa kosztowała mnie dużo zdrowia.
-No dobrze. Zdrowiej. -Ciągnął Caryl – Ale mam jeszcze wiele pytań, jutro porozmawiamy. – Skończył i wyszedł z pokoju.
Była już późna noc, gdy chłopiec położył się spać. Miał w głowie wiele pytań i obaw, ale wiedział, że jego życie już niedługo się zmieni.
Nadszedł ranek. Promienie słońca wejrzały do chat, a kogut swym donośnym pianiem obudził wszystkich. Matka chłopaka, Matylda, zajrzała do dziadka sprawdzić czy czegoś nie potrzebuję.
-Potrzebujesz teraz czegoś? -Spytała ojca.
Nie odpowiedział. Leżał tylko z pustym spojrzeniem skierowanym w sufit. Podeszła do niego i poklepała go lekko po ramieniu. Nie drgnął. Nie oddychał. Nie żył.
Kobieta głośno krzyknęła, a reszta rodziny pośpiesznie wbiegła do pokoju. Młodzieniec widząc ten widok przeżył szok, mimo to nie uronił ni jednej łzy, tylko zgryzł zęby najsilniej jak potrafił. Stwierdził, że dziadek nie chciałby by ten płakał, a do tego przeczuwał już wczoraj po rozmowie, że dziś jego dziadka już nie będzie na tym łez padole.
Kilka dni później pochowali go na wiejskim cmentarzu i postawili mu kurhan. Podopieczny starca nie odezwał się w ten dzień do nikogo. Wszyscy myśleli, że tak bardzo przeżywa stratę bliskiego. On jednak był zamyślony i niecierpliwy momentu, w którym w końcu dostanie książkę, o której mówił dziad.
Minęło już kilka tygodni od rodzinnej tragedii, Caryl nie był już taki sam. Kiedyś, rozgadany i ożywiony, teraz zaś cichy i spokojny. Dawniej w jego oczach widniała młodzieńcza radość, teraz zaś zamyślenie. Przez ten czas poznał część tego co skrywała księga. To i śmierć dziadka tak go zmieniły.
Mijał kolejny spokojny dzień w Targanicach, popołudniowe słońce rzucało swoje ciepłe promienie na całą okolicę. Ludzie pracowali od rana, jak co dzień nie myśląc o niczym innym niż tym czym właśnie się zajmowali. Psy co chwila radośnie szczekały przerywając piękny śpiew ptaków. Caryl powoli przechadzał się przez wioskę gościńcem, gdy usłyszał nagły krzyk jakiegoś mężczyzny. Głos dobiegał z podwórka miejscowego stolarza, który przez ostatni czas remontował dom. Młodzieniec pobiegł zobaczyć co się stało. Na miejscu zastał leżącego na ziemi mężczyznę trzymającego się za nogę i zaciskającego z bólu zęby.
-Co się stało panie Mietku? – Spytał z ciekawości chłopak.
-Jak co kurwa?! Nie widać? Szczeble w drabinie mi pękły i spadłem, a co się miało stać?! – Wrzeszczał rozwścieczony chłop.
-Spokojnie. Po pierwsze nie zauważyłem drabiny, a po drugie to nie ja panu te szczeble połamałem więc z łaski swojej niech pan się tak nie rzuca.
-Wiem, wiem, ale tak boli, że zaraz nie wytrzymam. Chyba ją złamałem.
-A to już chyba nie moje zmartwienie, ale mogę pomóc panu wstać i dojść do domu jeśli pan chce.
-Chce. – Powiedział i podał rękę. Następnie wstał i przy pomocy rozmówcy ruszył do domu ciągnąc dalej. – Mówię ci to wszystko sprawka tej kulawej mendy Cześka co tu mieszka za płotem.
-Pan dalej to samo? Ile to już się wadzicie i zwalacie nawzajem na siebie wszystko co złe?
-Od zeszłej zimy i ja się nie wadzę, tylko ta menda Czesław ciągle mi na złość robi, ja nie wiem czemu on taki podły jest.
-Nie wiem może dla tego, że pan też taki święty nie jest. Kto zabił mu psa i ukradł kurczaka?
-A bo łaziły po moim podwórku, a zresztą co ja się będę tłumaczył. Zostaw mnie tu i idź już sobie.
-Jak pan sobie życzy. – Powiedział i puścił mężczyznę, którego cały czas podtrzymywał.
Stolarz runął na ziemie wprost na twarz i zaklął wściekle. Caryl zignorował go i ruszył do lasu, w końcu przypomniał sobie, że matka rano wysłała go na grzyby, choć dobrze wiedziała, że przez ostatni upał szanse na znalezienie jakiegokolwiek grzyba były nikłe, ale młody miał jakieś zajęcie a nie włóczyć się koło chaty nic nie robiąc i jeszcze denerwując nieraz ludzi. Jako, że wtedy nie miał chęci, olał słowa matki i dopiero teraz zdecydował się iść. Podążając przez zieloną puszcze poczuł wielką ulgę. Potężne drzewa o długich, liściastych konarach dawały upragniony w lecie cień, chroniący przed okropnym skwarem. Nie starał się nawet szukać przedmiotu swojej misji, za to położył się pod rozłożystym drzewem i zapatrzył w gęstwinę. Nagle jego oczom ukazało się małe kudłate zwierzę wyglądające jak połączenie kuny i szczura. Zwierz miał z stopę wysokości w kłębie, wielkie żółte oczy, drobne łapy zakończone pazurkami oraz długi łysy ogon. Cóż nie był to zachwycający widok, ale stwór zaciekawił młodziana. Niestety nie było mu dane przyjrzeć mu się z bliska, gdyż gdy tylko się poruszył, pokraka uciekła w gęste krzaki. Leżąc tak po chwili zasnął, a gdy się zbudził był już zmrok. Rozespany otrzepał się z brudu i powoli ruszył do domu. Droga minęła mu spokojnie, a duży, z racji nadchodzącej pełni, księżyc oświetlał mu gościniec swym srebrnym blaskiem. W wsi panowała cisza, pewnie wszyscy już spali, a jedyne co było słychać to pohukiwanie sowy oraz szelest krzaków i koron drzew. Nawet psy, które miały w zwyczaju, szczekać jak nie na siebie, to na cokolwiek o tej porze. Wszedł cichaczem do domu nie chcąc nikogo obudzić, ponieważ wiedział, że rodzice dawno śpią, bo co dzień wczas rano wstają, dlatego też widok jego matki w kuchni przy piecyku zdziwił go niemiłosiernie.
-Jeszcze nie śpisz? Chyba nie martwiłaś się o mnie?
-Nie. Czekam, aż twój ojciec wróci. Wziął syna Cześka do znachorki już dłuższy czas temu.
-Co się stało? – Spytał chłopiec wyraźnie zmartwiony sytuacją, w końcu znał się z Bogdaszem od dzieciństwa.
-Pomagał ojcu przy drewnie. Czesiek rąbał, a Bogdasz zbierał rozrąbane drewno. Niestety, nie zauważyli, że ostrze siekiery było obluzowane i zamachując się, ostrze odleciało i nieszczęśliwie trafiło syna w ramię, wbijając się.
-Uuu. Szkoda go, ale nic mu nie będzie takie coś nie zabija, a znachorka to mądra baba, da mu jakieś maści na tą ranę i zaraz się zagoi.
-Wiem. Idź już spać, a nie, ja tu sama posiedzę.
-Jak sobie życzysz. – Powiedział z uśmiechem i poszedł się położyć.
Zasnął szybko. Obudził się jak co ranek przy pianiu koguta. Nienawidził tego. Nie samo wstawanie wcześnie go denerwowało, bo to było normalne, a nieludzkie pianie koguta ciągnące się przez dłuższy czas. Nie raz już chciał go ukatrupić, ale matka by chyba jego ukatrupiła, gdyby to zrobił. Gdy tylko zjadł skromne śniadanie, wyszedł z domu, wziął część kurzych jaj, które mieli i poszedł wymienić je na mały bochenek. Piekarz mieszkał na drugim końcu wsi, a chciał załatwić to jak najszybciej wybrał najkrótszą drogę przez wioskę. Nie zwracając uwagi na nic, mijał kolejne domy, a jego uwagę przyciągnął dopiero wszystkim znany i przez wszystkich lubiany Leszek, wysoki samotny staruszek z długą siwą brodą o ciepłym spojrzeniu. Pan Lech, mimo że był stąd, jego ubranie zawsze było czyste i schludne. Widok, który przykuł uwagę chłopca nie był normalny albowiem prowadził on krowę przez wioskę a zawsze pasł ją na łące koło swojej chaty.
-Dzień dobry. – Powiedział z uśmiechem Caryl.
-Dobry, dobry, ale nie dla wszystkich.
-A cóż to się panu stało?
-A tam, mnie nic ale Bądźsławowi tak.
-Co?
-Całe bydło mu powyzdychało w nocy. Normalnie nie żeby mu coś je zabiło czy coś tylko po prostu powyzdychały jakby otrute.
-Może najadły się czego.
-Oj nie, nie. Co jak co, ale on to o swoje dbał jak diabli. Nie pasł by ich gdzieś, gdzie mogły by zjeść co trującego.
-No dobrze, dobrze ale po co panu ta krowa?
-Idę mu ją dać.
-Co? – Powiedział pełen zdziwienia. -Przecież to jest pana jedyna krowa.
-No i? Ja tam przeżyję, a szkoda mi chłopa.
Można było się tego spodziewać po Lechu. Był on znany we wiosce głównie z swej życzliwości, która nie raz mu szkodziła.
-To do pana pasuję, ja się już będę… – Tu urwał i zamyślił się. – A wie pan co? Niech mu pan da te jaja, chociaż tyle, a też mi go trochę szkoda. – Rzekł i oddał mu jajka, które miał wymienić.
-Ooo. Wiedziałem, że z ciebie dobry chłopak. Dam mu je i pozdrowię go od ciebie. Na pewno się ucieszy. Ja będę ruszał, bywaj i niech dobrze ci się powodzi. – Powiedział z szczerym uśmiechem.
-Dziękuje, panu też.
Pan Leszek ruszył w stronę domu poszkodowanego, a młodziak odwrócił się i powędrował do chaty. Idąc naszła go myśl, albowiem w tak krótkim czasie miały miejsce trzy niecodzienne i złe wydarzenia. Wpierw wypadek stolarza, później incydent z siekierą, a gdyby tego było mało jeszcze ten pomór bydła. To nie mógł być przypadek, najpewniej albo coś albo ktoś za tym stał. Na razie najlepszą opcją było czekanie na dalszy rozwój wypadków, dlatego też chwilowo porzucił tą myśl i wrócił do domu. Czekało go dziś dość pracy więc wolał nie zaprzątać sobie tym głowy.
Dzień minął mu na rąbaniu drewna i sprzątaniu piwniczki pod ziemianką z różnych, niepotrzebnych gratów, naznoszonych ,,bo mogą się kiedyś przydać”. Nie licząc tragedii Bądźsława dzień mijał spokojnie bez żadnych incydentów. Nadchodził zmierzch, Caryl był już prawie wolny od pracy. Ostatnią rzeczą, którą musiał dzisiaj zrobić było zaniesienie młotka sąsiadowi, bo temu się gdzieś zapodział. Wziął młotek i szczęśliwy, myśląc że to już na dzisiaj koniec, pobiegł dwa domy dalej by zanieś go sąsiadowi. Banalna czynność, przy której nie mogło się nic wydarzyć, przynajmniej w domyśle. Zaraz po wręczeniu tego jakże skomplikowanego narzędzia znajomemu i wyjściu z jego domu spostrzegł coś co już wcześniej widział. Był to ten sam zwierz, którego widział wczoraj w lesie, i tym razem sytuacja wyglądała podobnie, bo i teraz gdy przystąpił krok w jego kierunku, zwierz uciekł. Nic nie robiąc sobie z tego spotkania, młodziak odwrócił się i pobiegł do domu. Nie pobiegł za daleko bo za kilka kroków nieszczęśliwie stanął na grabiach i dostał trzonkiem prosto w twarz.
-Niech to licho! – Syknął wściekle.
W momencie, gdy dochodził do siebie po uderzeniu do głowy wpadła mu myśl, uderzając go tak potężnie, że można było to porównać do spotkania z grabiami. Po raz drugi po spotkaniu z dziwnym zwierzem wydarzył się wypadek. W końcu księga na coś się przydała, zorientował się, że było tam coś o demonie, który sprowadzał nieszczęścia na ludzi i przybierał zwierzęcą postać.
-Tym razem ukazało się to incydentem z siekierą czy drabiną nie mówiąc już o pomoże bydła. Kolejnym elementem układanki był dziwny zwierz, który można było uznać, zwiastował nieszczęście. – Ciągnął dalej w myślach. – Demon niszczący ludzkie szczęście i ukazujący się pod postacią małego włochatego zwierza, co by to mogło być? – Pytał sam siebie w myślach.
Główkując nadal nad tym wrócił do domu lecz zanim wszedł do chaty usłyszał rozmowę rodziców, której wolał nie przerywać, bo mogła przynieść mu jakieś informację.
-Zaczynam sądzić, że stara Jadźka zwariowała. – Zaczęła matka.
-Niby czemu? – Spytał ojciec.
-A no bo słyszałam jak mówiła, że na skraju wioski tam do chaty po starym rzeźniku, wprowadziła się jakaś ohydna, jak ona to ujęła starucha.
-I czemu niby miała, by być szurnięta?
-Bo ludzie poszli to sprawdzić i jak coś przywitać nowego mieszkańca i jak się okazało jak chałupa stała pusta od dawna, tak dalej stoi i żadnych śladów żeby ktoś tam mieszkał nie ma, a oprócz starej babci nikt nie widział i nie słyszał o żadnej staruszce, która miała by tam mieszkać.
-A Jadźka ma już swoje lata i może jej się coś po prostu przewidziało.
-Może, zresztą kto by się nią przejmował.
I ta rozmowa uzupełniała coraz bardziej układankę. Ludzkie nieszczęścia, dziwny stworek i pojawienie się jakiejś staruchy. Caryl nie wiedział co to może być ale wiedział, że w księdze już się z czymś takim spotkał, dlatego też wszedł ukradkiem do chaty, wziął odpaloną świeczkę i zeszedł do piwnicy wertować księgę szukając jakichś informacji o demonie który mógł to być i o tym jak je wypędzić.
Piwnica była wilgotna, ciemna i zagracona. Z samego tyłu leżał stół z świecami, a przy nim krzesło. Tam właśnie czytał księgę i to właśnie pod tym stołem, pod kamieniami ukrył swój skarb. Podbiegł tam pośpiesznie i wyciągnął ją. Była to bardzo gruba książka oprawiona skórą i zapisana drobnym drukiem. Na jej okładce widniał wypalony tytuł: ,,ہمارے لئے اور ان کے ساتھ آخر کے لئے „. Zaraz po tym jak ją wyciągnął i odpalił świece zaczął szukać części, która opisywała demony i czytać z grubsza ich opisy. Z czytaniem nie miał problemów, dziadek przez te wszystkie lata nauczył go tego, do takiego stopnia, że czytanie tajemniczej książki nie sprawiało mu specjalnej trudności.
Czas leciał a on nadal nie mógł znaleźć demona, którego opis zgadzałby się z tym co się działo i gdy już miał się poddać, przewrócił kolejną stronę i ujrzał dwa szkice. Jeden z nich przedstawiał wysoką staruszkę o jednym oku, a drugi pokrakę przypominającą zwierza, którego spotkał, a opis wszystko zatwierdził. Demon nazywał się Licho, okazało się też, że demon, z którym mają do czynienia jest wyjątkowo wredny, ponieważ normalnie licho wędruje przez świat, a gdy przechodzi przez wioskę sprowadza jakiś wypadek i idzie dalej, a to jak można się było domyślić najpewniej osiadło w wiosce. Było też coś co ucieszyło chłopca, albowiem licho pod postacią staruszki z jednym okiem, wzrokiem potrafiło zniszczyć wioskę i sprowadzić na okolicę nieurodzaj, a to tego nie uczyniło. Resztę nocy spędził czytając rozdział księgi opisujący licho i rozmyślając nad tym jak mógłby je wypędzić. Budził się nowy dzień. Pierwsze promienie słońca wpadły do domu, ale to znienawidzony przez chłopca kogut oznajmił mu nadejście poranka. Był to chyba pierwszy moment w jego życiu, kiedy uradował się jego pianiem, a nie miał ochotę go zabić. Wyszedł z piwnicy, a światło dzienne, po tak długim czasie spędzonym w ciemnej piwnicy przy świetle świecy, raziło jego oczy jakby patrzył się wprost na słońce, a spoglądał po prostu na wnętrze oświetlonej kuchni. Ukroił sobie kromkę chleba, zjadł ją, wypił trochę wody i ruszył na dwór twierdząc, że przy świeżym powietrzu i słońcu myśli się lepiej. Doszedł na plac znajdujący się na środku wioski, usiadł pod nim i zamyślił się głęboko. Z tego stanu wyrwały go dopiero słowa:
-Widzę, że wieści szybko się roznoszą.
Poznał rozmówce już po samym miłym brzmieniu słów, był to nikt inny jak pan Leszek.
-Dzień dobry. Jakie wieści, co się stało?
-Czyli jednak nie wiesz. Chata starej Jadźki w nocy spłonęła razem z nią. Najdziwniejsze, że płonący dom powinien obudzić ludzi, a tak się nie stało. I dziś, jakby nigdy nic, zamiast chaty stoi spalona ruina.
-Bardzo dziwne faktycznie. – Rzucił chłopak i znów ze zmartwioną miną zamyślił się.
-Skoro nie wiedziałeś o wypadku, to co cię tak martwi? – Zapytał starzec przejęty miną młodziaka.
-Chyba wiem co stoi za wszystkimi tymi wypadkami, ale to nie ważne.
-Ważne. Co to jeśli można wiedzieć?
-I tak pan nie uwierzy.
-Skąd wiesz? Jeśli nawet, to nie szkoda powiedzieć to takiemu staremu dziadowi jak ja.
-No niby. Według mnie to licho, taki demon. Z nieważnych źródeł się tego dowiedziałem.
-Skoro tak mówisz, tak może być, ale skoro wiemy co to, to czemu, tego jak to nazwałeś, licha nie wypędzimy.
-A no właśnie, bo nie da się.
-W ogóle? Na pewno jest jakiś sposób.
-Jest, ale ryzykowny i niepewny.
-Jaki? Nawet niepewny sposób jest warty próby.
-Licho musi uwziąć się na kogoś, o tak silnej woli i tak szlachetnemu sercu, że nie posłucha wrednych podszeptów demona. Niestety nie dość, że ciężko znaleźć kogoś takiego, to taka osoba może nie wyjść cało po takim dłuższym spotkaniu.
-Ale jak zrobić by się na kogoś jak to powiedziałeś uwzięło?
-Nic, wystarczy być uczynnym. Nie życząc źle, nie wiem dlaczego nie uwzięło się na pana.
-Nie wiem. Ale mam podejrzenia.
-Jakie?
-Może to przez to? – Powiedział dziad i wyciągnął spod koszuli medalion.
Na lnianym sznurku wisiał krzyż z grzebieniami na końcu każdego z ramion. Symbolizował on ręce boga. Medalion świecił się w słońcu, najpewniej był srebrny.
-Dostałem go od twojego dziadka lata temu w podzięce za drobną pomoc, nie chciałem go wziąć, ale nalegał mówiąc, że ten wisior będzie mnie chronił. – Skończył dziad.
-Nie wiem, nie wiem, ale nie wykluczyłbym tego.
-No to spróbujmy.
-Jak to? Zaryzykuje pan zdrowie jak nie życie i to słysząc od mnie niepotwierdzoną informację?
-A czemu miałbym ci nie ufać? Zresztą kimże ja jestem dla mieszkańców? Miłym panem, jednym z wielu mieszkańców, po prostu częścią całości. Dlaczego by więc nie spróbować.
-Chciałbym zaprzeczyć, ale nie mogę.
-Czy jest coś do zrobienia, by na pewno przekonać licho by na mnie przeszło?
-Z tego co się dowiedziałem licho osiedliło się w domu dawnego rzeźnika więc może gdyby pan tam…
-Mogę się tam przenieść na ten czas, nie ma problemu. – Wtrącił staruszek.
-Ja, ja nie wiem co powiedzieć. A właśnie jest jeszcze jeden haczyk.
-Jaki?
-Licho może zrezygnować po kilku dniach, a może po kilku miesiącach.
-Nie problem. Słuchaj, ja wezmę sobie jedzenie, wodę i zdejmę naszyjnik a o zmierzchu spotkamy się w tym domu.
-Dobrze, skoro pan tego chce.
-Więc do zobaczenia. – Powiedział dziad znów się uśmiechając i ruszył w stronę swojego domu.
Carylowi nie podobał się ten pomysł, zwłaszcza, że polubił pana Leszka. Od razu gdy wrócił do domu chciał zejść do piwnicy ale zatrzymali go rodzice. Mieli wyraźnie złe miny i byli bardzo zdenerwowani na syna. Chłopiec obstawiał, że znów zarzucą mu lenistwo i zagrożą, że jak nie zacznie czegoś robić to wyrzucą go z domu. Jak myślał tak się stało. Krzyczeli po nim tak długo, że twarz jego ojca przybrała kolor buraka. Ten jednak nie przejął się nimi i skwitował ich wywody ironiczną smutną miną i poszedł do siebie. Poczekał aż rodziciele pójdą do kuchni, skąd nie widać zejścia do piwnicy, a gdzie zwykle przebywają i zeszedł na dół. Poczytał o demonie jeszcze trochę, ale nie dowiadując się niczego przydatnego wyszedł z podziemia wiedząc, że stąd nie zorientuje się kiedy nadejdzie zmierzch. Resztę dnia spędził leżąc na łóżku ,myśląc o tym jakby to było mieszkać w wielkim zamku i być księciem, by się odstresować i na chwilę zapomnieć o poświęceniu Lecha.
Nadszedł zmierzch, promienie słońca niknęły, a na niebiesko czerwonym niebie pokazał się piękny księżyc. Dziś była pełnia. Z księgi dowiedział się, że takie okoliczności tylko sprzyjały spotkaniu demonów, co utwierdzało chłopaka w myśli, że nie tylko ściągną działanie licha na siebie, a nawet je zobaczą. Wyszedł z domu i podążył gościńcem w kierunku opuszczonego domu. Ta noc nie była taka cicha. Nie opuszczał go dźwięk świerszczy czy pohukiwanie sowy, wydawało mu się także, że słyszy przeraźliwe jęki. Przyśpieszył kroku. Nie mógł sobie wybaczyć, że wybrał drogę na około wioski koło lasu, a nie przez środek. Mroczna knieja straszyła swym wyglądem, a przerażenia dodawał szelest wytwarzany przez biegające pośród mroku zwierzęta. Zawiał wiatr, ta noc była zimniejsza niż inne letnie noce. Nagle usłyszał dźwięk stukania o siebie zębów. Zatrzymał się lekko przerażony i szybko rozglądnął się wokół siebie. Nikogo nie było. Wyciszył się i dopiero teraz zauważył, że ten dziwny dźwięk nie wydaje nikt inny jak on sam. Trochę go to uspokoiło. W końcu dotarł na miejsce, gdzie czekał już na niego pan Leszek.
-Jestem. Na pewno chce pan to zrobić? Nadal mnie dziwi, że pan mi tak po prostu wierzy. Jak już mówiłem, nie wiem czy to zadziała. – Powiedział lekko zdyszany.
-Nawet nie wiedząc, że sposób działa i czy mówisz prawdę zgodziłbym się, a w tej sytuacji wiem, że tak jest, bo wiem skąd to wiesz. – Rzekł spokojnie staruszek.
-A skąd to wiem? – Spytał lekko poddenerwowany.
-Z księgi. – wyszeptał z uśmiechem.
-Co? Jaka księga? – Rzucił szybko zdziwiony, że ktoś wie o jego sekrecie.
-Wiem, że ją masz. Znałem twojego dziadka bardzo dobrze i sam mi o niej powiedział. Więcej nie powiem, bo nie musisz więcej wiedzieć
-Dziwne, myślałem, że wiem o niej tylko ja. Nie będę pytał, myślę, że wole nie wiedzieć więcej.
-I dobrze. A, bym zapomniał. – Powiedział zdejmując naszyjnik. – Daje ci go ale tylko na przechowanie, chciałbym ci go oddać, ale twój dziadek powiedział, że nikomu oprócz mnie nie wolno go nosić, dlatego jeśli przeżyje oddasz mi go a jeśli nie zniszczysz go, dobrze? – Dokończył i wręczył go chłopcu.
-Dobrze, schowam go. Jest pan gotów?
-Jestem. A nie, jest jeszcze jedno.
-Co?
-Jak rozpoznać, że licho odpuściło?
-Przestanie cię namawiać do złego a po prostu będzie krzyczeć lub siedzieć cicho dłuższy czas. A na ile dni starczy panu prowiantu?
-Nawet na dwa tygodnie. Dobrze tyle chciałem wiedzieć. Wchodźmy.
-Dobrze, a więc gdyby coś się stało za dwa tygodnie sprawdzę co z panem.
Staruszek tylko pokiwał głową.
Weszli do środka i pierwsze co zobaczyli, to stojąca pod ścianą osoba. Zbliżyli się i ujrzeli wysoką oszpeconą staruchę z jednym okiem nad nosem. Na szczęście oko było zamknięte. Nagle usłyszeli głos w swoich głowach:
-Chłopiec, taki młody, taki niewinny, świetnie. To nie koniec jeszcze jeden. Stary, ale o szlachetnym sercu. Szkoda by było gdyby się zmienił prawda?
Po tych słowach usłyszeli cichy, szyderczy śmiech
-Boicie się mnie, a sami do mnie przychodzicie. Jesteście albo głupi albo niemiłe jest wam wasze dotychczasowe życie. – Ciągnął brzmiący w ich głowach głos, a staruszka zaczęła zbliżać się do nich. – Ty uciekaj chłopcze, ciebie nie chcę, uciekaj zanim cię nie zabiłam. A ty starcze ty tu zostaniesz na jakiś czas.
-Idź. – Powiedział dziad.
Chłopiec przełknął ślinę i obrócił się ku wyjściu ale nie wyszedł lecz stanął w miejscu. Licho wyciągnęło stare wychudzone ręce w stronę Lecha i zniknęło. Staruszek drgnął z bólu i usiadł na podłodze.
-Teraz mnie posłuchaj. Zabij go. Zabij, a nie będziesz cierpiał. – Zabrzmiał głos w głowie ofiary i poczuł ból, w każdym miejscu swojego ciała.
Dziad zaczął spazmować mówiąc ciągle, jak sam do siebie, ,,nie”.
-Słuchaj się a nie tylko nie będziesz cierpiał a nagrodzę cię. – Mącił nadal głos licha.
Dziad znów zwinął się z bólu i krzyknął:
-Nie! Nie! Nie! Caryl… – Tu znów ogarnął go jeszcze większy ból. – Caryl uciekaj.
Młodziak słysząc to z trudem, jakby miał nogi z waty ruszył ku drzwiom.
-Ty stary głupcze. Zobaczymy jak długo wytrzymasz. – Roześmiał się głos.
Chłopiec wybiegł z chaty i jak najszybciej tylko potrafił pobiegł do domu. Nie zauważył nawet kiedy wbiegł do siebie, legł na łóżku i zamknął oczy z strachu.
Długo nie mógł zasnąć lecz w końcu mu się udało. Nawet sen nie przyniósł mu ukojenia.
Rankiem obudził się i pierwsze co zrobił to pobiegł do rodziców zapytać o pracę. Rodzice byli bardzo zdziwieni ale gdy zobaczyli przygnębioną minę syna woleli nie pytać. Przez kolejne dwa tygodnie Caryl pomagał przy wycince drzew i w tartaku. Prace zajmowała go na tyle, że nie myślał o niedawnych wydarzeniach. Po prostu chciał zapomnieć. Wieczorami myślał o pięknej Ciesławie, którą widywał co dzień, gdy pracował w tartaku. Nie był zakochany, ale pomagało to zapomnieć i zająć myśli czymś innym. Nawet noce, które z początku przynosiły koszmary po kilku dniach wróciły do normy. Dopiero, gdy minęły umówione dwa tygodnie chłopiec zamiast do pracy wpierw czmychnął do piwnicy, aby przypomnieć sobie co teraz zrobić by odpędzić licho, następnie zebrał medalion i inne potrzebne przedmioty i ruszył do opuszczonego domu. Widok, który go zastał na miejscu drgnął nim. Na środku dawnej sypialni, gdzie leżał Lech. Był wychudzony, brudny a w jego oczach widać było tylko szaleństwo i strach.
-Przyszedłem, tak jak się umówiliśmy. Czy mnie pan słyszy? – Wykrztusił z siebie chłopiec.
-Kto to? Kto tu jest? – Rzucił staruszek i zaczął nerwowo rozglądać się po pokoju.
-Ja, Caryl. Widzi mnie pan? Pamięta mnie pan? – Z zaniepokojeniem powiedział.
Starzec zatrzymał na nim wzrok i już spokojniej powiedział:
-Caryl, tak widzę cię. Jak dobrze, że przyszedłeś.
-I jak licho? Nadal szepczę?
-Nie, nie odezwało się od paru dni.
-To dobrze. Mogę więc zaczynać.
Caryl rozłożył na ziemi, wokół staruszka, głóg formując okrąg. Następnie wyciągnął cztery świece, odpalił je i położył ustawiając je na kole tak by połączone dały kwadrat. Wziął trzy głębokie wdechy i wyskandował słowa: ,,Licho, licho nieszczęśliwe, on cię nie słucha, więc opuść to ciało co serce ma ckliwe i idź dalej niech cię wiatr wywieję, a czart ci się w twarz zaśmieje. Ma cię tu nie być, gdy zadnieje”. A następnie zawiesił mu na szyi jego medali z Rekami Boga.
Staruszek zaczął zwijać się z bólu a w głowach oby dwóch zabrzmiało potępieńcze wycie. Po chwili wszystko ustało. Dziad przestał się zwijać. Przestał się ruszać. Wydał ostatni wydech i umarł. Caryl widząc leżące ciało Lecha, drgnął. Chciał powstrzymać się od łez ale nie mógł, dobrowolnie, powoli spływały po jego policzkach. Stał w ciszy kilka minut zanim zebrał się do kupy. Zebrał wcześniej ułożone na podłodze rzeczy i wyrzucił je z domu, ściągnął Leszkowi z szyi medalion i schował sobie do przyszytej do jego koszuli kieszeni. Popatrzył jeszcze raz na niego i pobiegł do wioski powiedzieć ludziom, że stary, poczciwy Leszek zmarł, i że znalazł go w opuszczonym domu. Ludzie słysząc tą wieść od razu rzucali pracę i biegli na miejsce. Nikt nie spodziewał się takiej reakcji, nawet Lech nie spodziewałby się, że jego śmierć nie będzie dla ludzi obojętna.
Kilka dni później pochowano go wśród innych na cmentarzu, a rzeźbiarz, który znał nieboszczyka na wieść o jego śmierci wyrzeźbił mu piękny kamienny nagrobek z jego imieniem. Pomimo, że nikt nie znał prawdy, każdy poszedł na cmentarz go pożegnać. Caryl tego samego dnia wziął naszyjnik i rozbił go młotem na drobne kawałki, które potem rozsypał w leśnej gęstwinie. Szybko pogodził się z śmiercią Leszka i już po kilku dniach nie zaprzątał sobie głowy poprzednimi wydarzeniami, podjął za to ważną decyzję, otóż zadecydował, że odchodzi z domu. Późnym wieczorem spakował księgę oraz swoje najpotrzebniejsze rzeczy i pożegnał rodziców. Mimo tego, że nie raz grozili mu wyrzuceniem z domu, popłakali się i próbowali go zatrzymać, ale on był nieugięty co do swojej decyzji. Wspominał z nimi najlepsze chwile i dziękował im za wszystko, aż nadszedł poranek i wyruszył w drogę. Sam nie wiedział gdzie konkretnie chce iść. Za kurs wybrał sobie północ, tam gdzie znajdowały się wielkie miasta i zamki, a na horyzoncie wznosiły się góry. Szedł cały dzień pustym traktem, a jedyne co mu towarzyszyło to śpiew ptaków. Idąc rozmyślał jak to dalej będzie i czym się będzie zajmował. Wtedy jeszcze nie wiedział, że czeka go wiele przygód. Niedługo po tym jak zapadł zmierzch, spotkał obóz wędrownych kupców, którzy ugościli go jak swojego. Późną nocą gdy wszyscy siedzieli podchmieleni przy ognisku, Caryl opowiedział im swoją historie zamieniając ją w legendę o Cyrylu, który miałby mieszkać w tych okolicach.. Na koniec jeden z kupców wstał, klasnął, podniósł swój trunek w górę i zapytał:
-To za co pijemy.
Caryl wstał, również wzniósł swój trunek i powiedział:
-Za nas i za tych, którzy odeszli.
Na te słowa wszyscy wstali jak jeden mąż i wznieśli gromki toast.
Autor: Klaudiusz Handerski
Praca na I konkurs opowiadaniowy Słowiański Bestiariusz.
4 thoughts on “Za nas i za tych, którzy odeszli”
Świetne, czekam na następne opowiadanie jeśli takowe będzie 🙂
Praca bardzo mi się podobała. Świetnie się ją czyta, zgrabnie napisana. Godna polecenia!
Bardzo piękne opowiadanie. Bardzo mnie zaskoczyło. Pięknie napisane 🙂
Bardzo fajne opowiadanie. Pięknie napisane